Lewica i wojna

Lewica i wojna

Strategia lewicy powinna polegać na postulowaniu rozwiązań dyplomatycznych i demilitaryzacji całego regionu

W 33. numerze PRZEGLĄDU ukazał się tekst Pawła Dybicza „Efekt uboczny inwazji Moskwy”. Redaktor Dybicz uważa, że wojna na Ukrainie „mimo całego dramatyzmu i nieszczęść jest [dla Polski] szansą, żeby nie napisać bardziej jednoznacznie: w jej interesie [wyróżnienie – AG]. Zbrojny, niepotrzebny, pociągający za sobą setki tysięcy ofiar konflikt rosyjsko-ukraiński także nas: państwo, społeczeństwo, wiele kosztuje, ale warto ponosić jego cenę. Bo wojna zwiększa nasze bezpieczeństwo i możliwości gospodarcze na co najmniej dwie dekady”.

Nie zgadzam się z tą tezą. Moim zdaniem jest ona pokłosiem myślenia, jakie rozpoczęła w III RP amerykańska interwencja w Iraku w 2001 r. Polscy żołnierze wzięli

w niej udział, bo politycy mamili społeczeństwo perspektywą intratnych kontraktów dla polskich firm. Wcześniej w Polsce – po okropieństwach II wojny, w okresie Polski Ludowej – hasło „Nigdy więcej wojny” było czymś bezdyskusyjnym. Od czasu Iraku o wojnie zaczęto myśleć w Polsce w kategoriach… biznesu.

I, jak widać, niczego nie zmienia fakt, że śmiercionośne amerykańskie bomby nie przyniosły w Iraku czy w Afganistanie ani pokoju, ani demokracji, ani oczekiwanych korzyści dla Polski. Od początku wojny na Ukrainie znów polska klasa polityczna prześciga się w braku krytycyzmu wobec polityki USA, a nawet chce ją radykalizować. Czy jest to dobre dla Polski?

Słaba armia i nieodpowiedzialna „elita”

Polska armia jest słaba i zacofana. Z komentowanego w polskich mediach na początku tego roku raportu „Przygotowanie państwa polskiego do zwalczania zagrożeń militarnych”, którego autorem jest były wysoki urzędnik Ministerstwa Obrony Narodowej, wynika, że polskie wojsko nie jest zdolne do przeprowadzenia „nawet niewielkiej operacji obronnej”.

Wydaje się, że w tej sytuacji nie należy dolewać oliwy do ognia wojny na Ukrainie. Jednak w czasie wizyty w Kijowie w marcu br. Jarosław Kaczyński postulował wprowadzenie wojsk NATO na Ukrainę. Powtarzał ten postulat również w kolejnych miesiącach. Nietrudno jednak nie zauważyć, że gdyby wysłać na Ukrainę oddziały NATO, bylibyśmy o krok od wojny Sojuszu z Rosją. Jeśli zaś by do niej doszło, moglibyśmy wszyscy na planecie Ziemia żegnać się z życiem. Szczęśliwie – na co zwracał uwagę prof. Adam Wielomski – już w okresie zimnej wojny powstała niepisana zasada, że mocarstwa dysponujące bronią nuklearną nie walczą w tej samej wojnie i na tym samym terenie, gdyż oznacza to olbrzymie ryzyko przekształcenia się konfliktu konwencjonalnego w jądrowy.

Postulaty polskiego rządu zostały na szczęście zignorowane w NATO. Czy jednak polscy obywatele powinni liczyć na to, że agresywny głos „ich rządu” będzie traktowany jako niepoważny, i w tym upatrywać swojego bezpieczeństwa?

Pozostaje pytanie o sens tak agresywnych wypowiedzi prawicowych polityków. Osobiście wolałbym, by była to cyniczna paplanina obliczona na najmniej światłą część ich elektoratu. Mam nadzieję, że sami nie wierzą w pobrzękiwanie wobec Rosji polską szabelką. Gdyby bowiem wierzyli, świadczyłoby to o zaślepieniu na miarę sanacyjnego reżimu i jego hasła „Silni, zwarci, gotowi”. Jeśli politycy wierzą, że Polska może poważnie zaszkodzić Rosji, jest to oczywiście przykład zupełnego braku realizmu geopolitycznego. Sytuacji, nad którą ubolewał Dmowski, twierdzący, że wielu Polaków „bardziej nienawidzi Rosję, niż kocha swój kraj”. Dziś zaś ojciec nowoczesnej polskiej prawicy przecierałby oczy ze zdumienia, stwierdzając również, że „Polacy bardziej nienawidzą Rosji, niż szanują głos papieża Franciszka”. Odrzucenie głosu Watykanu – skądinąd centrum najbardziej międzynarodowej i najlepiej poinformowanej instytucji na świecie – to prawdziwe novum w naszej najnowszej historii.

Niepotrzebna histeria

W swoim artykule redaktor Dybicz explicite straszy czytelników agresją Rosji. Jak pisze, „musimy być gotowi na to, że przyjdzie nam (oby nie!) samym stawić czoła Rosji Wielkorusów, podlanej sosem prawosławia w wydaniu Cyryla I”. Otóż takie stawianie sprawy – choć dominuje na polskiej prawicy – wydaje mi się czymś zupełnie irracjonalnym. Niekorzystny dla Polski jest też podstawowy wniosek płynący z tej analizy – postulat wzmożonych zbrojeń (wszyscy wiemy, że broń kupilibyśmy głównie w USA).

Dlaczego moim zdaniem teza o rosyjskim zagrożeniu jest nieuzasadniona? Po pierwsze, natowskie instalacje wojskowe są nad Wisłą od dawna i nie jesteśmy 450 km od Moskwy, jak część terytorium Ukrainy. Po drugie, znacznie poważniejszym arsenałem konwencjonalnej broni niż Rosja dysponuje właśnie NATO. Po trzecie, jak pokazuje sam przebieg wojny, armia rosyjska pod względem swojej liczebności i skuteczności broni konwencjonalnej okazuje się kolosem na glinianych nogach.

Kto na tym traci?

Czy więc Polska coś na obecnej sytuacji zyskuje? Moim zdaniem lepiej byłoby zapytać, kto na niej traci. Na wojennej histerii tracisz właśnie Ty, mój czytelniku. To jedna z typowych sytuacji, o których pisał Julian Tuwim: „Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin / Pobłogosławić twój karabin, / Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba, / Że za ojczyznę – bić się trzeba”. Doniesienia medialne – jakie czołgi i działa kupimy, jak bardzo zwiększy się nasza armia, o ile zwiększą się wydatki na zbrojenia, ile zamknięto nieprawomyślnych portali internetowych, jak bardzo ustawa o obronności zwiększyła możliwości inwigilacji obywateli ze strony państwa PiS itp. – dotyczą właśnie Ciebie, mój czytelniku. W praktyce oznaczają, że nie będzie pieniędzy na onkologiczne leczenie Ciebie lub Twoich bliskich, emerytura, jaką dostaniesz, będzie skandalicznie niska, będziesz musiał zaciskać pasa, zrezygnujesz z wczasów, zabraknie Ci na rachunki za gaz, a te wszystkie drobne niedogodności rząd osłodzi Ci większą liczbą programów patriotycznych, klerykalnych i historycznych w TVP (np. o cudzie nad Wisłą czy prezydencie Lechu Kaczyńskim).

To będą Twoje problemy. Bo przecież nie np. posła Marcina Kulaska, którego rozsławiły w 2019 r. żale, że za 9 tys. zł netto trudno przeżyć w Warszawie. Odrealniony poseł „lewicy” nie zauważył, że miliony Polaków marzyłyby o jego wynagrodzeniu. Dziś tenże poseł – sekretarz generalny Nowej Lewicy i wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej – co rusz entuzjastycznie komentuje kolejne dostawy broni na Ukrainę.

Zapomniane słowa: dialog i demilitaryzacja

Agresja Rosji na Ukrainę powinna być radykalnie potępiona. Jestem także zwolennikiem maksymalnej pomocy humanitarnej dla uchodźców z Ukrainy oraz pomocy dla tamtejszych ofiar wojny. Nie zmienia to jednak podstawowego obowiązku lewicy (a nawet zwykłego przyzwoitego człowieka) wobec wojny. Wojnę trzeba przede wszystkim jak najszybciej zatrzymać, bo giną na niej zwykli ludzie, w tym dzieci, kobiety, starcy, osoby z niepełnosprawnościami. Wysyłanie na Ukrainę czołgów, armat, samolotów nie zatrzymuje wojny, a generuje nowe ofiary. Oczywiście prawicowi politycy, dziennikarze, generałowie i koncerny zbrojeniowe chcieliby wojny do ostatniego Ukraińca. (A czy ktoś słyszał, by jakiś dziennikarz z Polski lub polityk sam pojechał walczyć na tej wojnie? Każdy z nich chce, by ginęli w niej inni). Ale to nie powinna być optyka lewicy ani przyzwoitego człowieka, który choć trochę lubi Ukraińców. Strategia lewicy powinna polegać na postulowaniu rozwiązań dyplomatycznych i demilitaryzacji całego regionu.

Jakie powinny być warunki pokoju – oczywiście tego nie rozstrzygniemy. To sprawa do przedyskutowania przez suwerenne państwa: Ukrainę i Rosję. Jednak postawmy kilka pytań z tych, które blokuje obecna nacjonalistyczna propaganda PO-PiS. Cóż byłoby więc takiego strasznego w tym, że Ukraina nie weszłaby do NATO? Czy neutralność np. Austrii lub Szwajcarii jest przedmiotem bolączek ich obywateli? Dlaczego Polska miałaby się godzić na rehabilitację UPA, skoro nie chce jej nawet wielu Ukraińców? Co byłoby złego w redukcji potencjału militarnego w całym regionie? Czy to, że mogłyby wzrosnąć nakłady np. na służbę zdrowia? Co negatywnego byłoby w zagwarantowaniu praw języka rosyjskiego na Ukrainie, skoro mówi nim jedna trzecia obywateli tego kraju? Przypomnę, że np. w Finlandii językiem urzędowym jest nie tylko fiński, ale i szwedzki, choć przez stulecia Finlandia pozostawała pod szwedzkim panowaniem. W Szwajcarii językami urzędowymi są trzy języki krajów ościennych. Ktoś powie, że to wzory zbyt piękne jak na Ukrainę. Ale czymże jest lewica bez śmiałych wizji? Bez takich wizji nie byłoby dziś ani ośmiogodzinnego dnia pracy, ani równouprawnienia kobiet, ani praw społeczności LGBT.

W polskim kontekście warto odnotować, że 23% ankietowanych Polaków (badanie CBOS) opowiada się za pokojem na Ukrainie, nawet za cenę ustępstw terytorialnych. Jaka partia polityczna ich reprezentuje? Na pewno nie Nowa Lewica. I oczywiście szkoda, że jak zawsze w sprawach istotnych to ugrupowanie nie potrafi odróżnić się od PO-PiS lub przynajmniej od PO. Czy piędź jakiejś ziemi warta jest ludzkiego życia? Dla państwowej telewizji czy generała – na pewno. Ale dla poborowych, którzy mogą zginąć, i rodzin tych żołnierzy? Wilno, Lwów były kiedyś polskie i dziś nie są. Czy jest to realny problem dla współczesnych?

Powyższe pytania powinny być zupełnie normalne w sytuacji wolności słowa. Nie pozwólmy nacjonalistom wszelkiej maści blokować dyskusji, która dotyczy bezpieczeństwa i standardu życia nas w Polsce i bratniego narodu ukraińskiego. Taka dyskusja jest naszym obowiązkiem, tym bardziej że ukraińska debata publiczna przeżywa w sytuacji wojny dotkliwy kryzys, wzmocniony delegalizacją przez prezydenta Zełenskiego kilkunastu partii politycznych.

Wydanie: 2022, 36/2022

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy