NATO bez USA?

NATO bez USA?

To niekoniecznie science fiction Amerykańska polityka, biorąc rzecz w uproszczeniu, od bardzo dawna oscyluje między dwoma biegunami: internacjonalistycznym i izolacjonistycznym. Druga połowa XX w. oraz wiek obecny przyzwyczaiły nas, że w Ameryce dominuje nurt internacjonalistyczny, którego polityczni orędownicy wzięli udział w zimnej wojnie, wygrali ją, a następnie uczynili z USA hegemona światowego. Krótki przerywnik w ich zwycięskim pochodzie stanowiły – zresztą tylko do pewnego stopnia – rządy Donalda Trumpa. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że nurt izolacjonistyczny nigdy w Stanach Zjednoczonych nie zniknął. Ma poważnych zwolenników, w tym spod znaku realizmu politycznego. Realistów zaś nie należy lekceważyć, bo formułują argumenty trudne do odparcia. Od dawna wskazują korzyści, jakie Ameryka czerpała – i może czerpać w przyszłości – z koncentrowania się na sobie (dogodne położenie geograficzne bardzo to ułatwia) oraz ingerowania w politykę światową tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne i bezdyskusyjnie zgodne z interesem USA. Czy nie w ten sposób Amerykanie przesądzili o wyniku I wojny światowej? Przesądziwszy zaś, powrócili na pozycje izolacjonistyczne, by włączyć się później w II wojnę światową i stać się – obok ZSRR – jej największym zwycięzcą. Rzecz jasna, do ponownej dominacji nurtu izolacjonistycznego może dojść wraz z powtórnym zwycięstwem Trumpa. Wiąże się to z niezwykle poważnymi, wielowymiarowymi konsekwencjami dla świata. Ja chcę tu odnieść się do wojskowych konsekwencji dla Europy. Głośnym echem w europejskim świecie politycznym oraz za Atlantykiem odbiła się rozmowa, którą niedawno (w trakcie kampanijnego spotkania ze zwolennikami w Conway w Karolinie Południowej) przytoczył Trump. W jego narracji przebiegła ona następująco: przywódca pewnego dużego kraju europejskiego zapytał Trumpa jako ówczesnego prezydenta USA, czy będzie chronił jego kraj przed Rosją, jeśli ów kraj nie łoży 2% PKB na armię. Odpowiedź Trumpa: „Nie, nie broniłbym was. A nawet zachęcałbym, żeby [Rosjanie], robili, co im się podoba. Musicie płacić, musicie płacić rachunki”. Jakkolwiek szokujące mogą się wydać te słowa – potwierdzające luźny stosunek byłego i może przyszłego prezydenta do subtelnej sztuki dyplomacji – nie wyrażają, jak wspomniałem na wstępie, poglądu nowego. W amerykańskich izolacjonistycznych kręgach politycznych od dawna panuje przekonanie, że Europa, zarówno pod względem demograficznym, jak i ekonomicznym, to kontynent w pełni zdolny do wystawienia stosownej armii ze stosownym uzbrojeniem, mogącej odstraszać potencjalnych agresorów. Nie ma przy tym znaczenia, czy armia ta to de facto skoordynowane siły zbrojne poszczególnych państw, czy twór bardziej ujednolicony. Przekonaniu amerykańskich izolacjonistów o dostatecznym potencjale obronnym Europy towarzyszy też przeświadczenie, że nieprzygotowanie militarne Europejczyków do obrony samych siebie i bazowanie na sile militarnej Ameryki jest tak naprawdę jazdą na gapę. Do niedawna pozwalało to Europie na świetny rozwój gospodarczy bez ponoszenia znaczących wydatków wojskowych. Co istotne, takiego oglądu sprawy można się doszukać już w słowach generała i republikańskiego prezydenta Dwighta Eisenhowera: „Nie możemy być współczesnym Rzymem, strzegącym odległych granic przy pomocy naszych legionów, już tylko z tego powodu, że nie są to nasze granice. To, co musimy zrobić, to pomóc tym ludziom (Europejczykom – przyp. P.K.) odzyskać pewność siebie i stanąć na własnych wojskowych nogach”. Przekonanie, że Europa winna wziąć za siebie odpowiedzialność pod względem militarnym, wyrażał słynny dyplomata realista George F. Kennan, autor głośnego „Długiego telegramu”. Warto także pamiętać, że realistycznie myślące kręgi intelektualno-polityczne w USA były nastawione krytycznie do rozszerzania NATO. Skrajnie krytyczne były zaś wobec planów przyjęcia do NATO Ukrainy i Gruzji, co, jak wiadomo, zostało zapowiedziane podczas szczytu Sojuszu w Bukareszcie w 2008 r. Fiona Hill – specjalizująca się w sprawach Rosji i Euroazji oficer wywiadu za czasów Busha juniora oraz Baracka Obamy, a podczas prezydentury Trumpa członkini Rady Bezpieczeństwa Narodowego – ostrzegała 16 lat temu George’a W. Busha, że w oczach Władimira Putina kroki zbliżające Ukrainę i Gruzję do NATO będą uchodzić za prowokacyjne i prawdopodobnie wywołają wyprzedzającą akcję wojskową Rosji. „Ostatecznie – powiada Hill – nasze ostrzeżenia nie zostały wzięte pod uwagę”. Skutek, jak pamiętamy, był natychmiastowy. Cztery miesiące po wspomnianym szczycie Rosja najechała Gruzję. Dziś małe kraje, o bardzo ograniczonym potencjale militarnym, które w Sojuszu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2024, 2024

Kategorie: Opinie