Jak wygląda ratowanie ofiar trzęsień ziemi Dr Wojciech Wilk – współzałożyciel i prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, kieruje medycznym zespołem szybkiego reagowania PCPM, działającym w ramach systemu Światowej Organizacji Zdrowia; niegdyś pracownik, obecnie ekspert ONZ. W potocznym wyobrażeniu ziemia drży dziś wyłącznie od wystrzałów armatnich. Wojna zdominowała percepcję, ale natura robi swoje. W ostatnich kilkunastu dniach doszło do poważnych wstrząsów w Timorze, Peru i Chinach. Dla organizacji humanitarnych stan pogotowia trwa cały czas, ale rozumiem, że nie każde trzęsienie ziemi wymaga reakcji. – W ich przypadku istotne są dla nas trzy czynniki. Po pierwsze, siła. Dziś mierzymy ją w magnitudzie, przy czym każda z tych wielkości jest 10 razy większa niż poprzednia. Trzęsienie ziemi o magnitudzie 9 jest zatem 1000 razy silniejsze od tego o magnitudzie 6. Drugi czynnik to głębokość. Jeśli do rozładowania naprężeń w skorupie ziemskiej dochodzi nie więcej niż 20 km od powierzchni, a już szczególnie 10 km i mniej, wstrząsy będą bardzo odczuwalne. I w tym momencie dochodzi trzeci czynnik – gęstość i rodzaj zasiedlenia obszaru dotkniętego kataklizmem. W 2011 r. w Japonii mieliśmy jedno z najsilniejszych trzęsień ziemi w historii pomiarów. Zniszczenia przez nie wywołane były minimalne. To, co działo się później w Fukushimie, było efektem tsunami. Dokonania japońskich inżynierów są już legendarne. Ale nawet oni nie byli w stanie zapobiec katastrofie, która w 1995 r. nawiedziła Kobe. W trzęsieniu ziemi zginęło wówczas 6,5 tys. mieszkańców. – Do wstrząsów doszło pod półtoramilionowym miastem. A śmiertelne żniwo zebrały przede wszystkim walące się wiadukty i inne elementy infrastruktury. Budynki mieszkalne, spełniające wyśrubowane japońskie standardy bezpieczeństwa, przetrwały. Co prowadzi do wniosku, że skutki trzęsień ziemi są związane z zamożnością dotkniętych nimi regionów. Bogatsze kraje mają własne zespoły ratunkowe i medyczne, biedniejsze muszą liczyć na pomoc zagraniczną. W kwietniu 2015 r. w takiej sytuacji znalazł się Nepal. – A my, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, właśnie wtedy zakończyliśmy kompletowanie zespołu ratunkowego. Odwiedzałem przy tej okazji media i gdy czekałem na wejście do studia TVN, na skrzynkę w telefonie przyszedł mejl z Globalnego Systemu Informowania o Katastrofach (Global Disaster Alert and Coordination System, GDACS). Czyj jest ten system? – Prowadzi go ONZ przy współfinansowaniu Unii Europejskiej. W alercie mowa była o trzęsieniu ziemi w Nepalu o magnitudzie 8,8, na głębokości 10 km. Musiałem wyłączyć komórkę, wszedłem na wizję, ale z tyłu głowy miałem ten alert. Odpaliłem komórkę zaraz po nagraniu. W skrzynce był już drugi alert – ta sama siła i głębokość. Byłem pewien, że tak płytkie rozładowania naprężeń musiały spowodować dużo ofiar na powierzchni. I że Nepal będzie potrzebował natychmiastowej pomocy medycznej. W ciągu dwóch-trzech godzin zebraliśmy pierwszy zespół ludzi i kupiliśmy bilety na następny dzień na lot do Nepalu. Taki zespół medyczny powinien liczyć 15-20 osób, ale nas było sześcioro. Problemy z mobilizacją? – Skąd! Szybko pojawiły się informacje, że na skutek wstrząsów pękła nawierzchnia pasa startowego w Katmandu, stolicy kraju. A to jedyne lotnisko w Nepalu. Ryzyko, że lecąc samolotem komercyjnym, nie dotrzemy na miejsce, było zbyt duże. Wówczas utrzymywanie 15-20 osób, powiedzmy przez tydzień w Katarze, gdzie czekalibyśmy na jakiś lot, było poza naszymi możliwościami finansowymi. Zespół musiał być lekki, mobilny – właśnie z uwagi na konieczność lotu samolotem komercyjnym. – Od początku budowaliśmy go z założeniem, że będziemy się przemieszczać głównie zwykłymi liniami lotniczymi. Widzieliśmy, jak długo trwał proces decyzyjny, żeby wysłać samolot rządowy z grupą ratowniczą na Haiti – kilka dni. Tymczasem w przypadku trzęsień ziemi pomoc medyczna jest potrzebna jak najszybciej. „Okno życia” na wyciągnięcie ludzi spod gruzów to 72 godziny. Potem śmiertelność bardzo szybko rośnie. W szóstej dobie od wstrząsów przeżywalność osób zawalonych nie przekracza 3%. W tym samym czasie do Nepalu wybierał się też zespół poszukiwawczo-ratowniczy straży pożarnej. – Strażacy polecieli czarterowanym samolotem, który mieli tylko dla siebie, my zabraliśmy się z Qatar Airways. I gdy dotarliśmy do Kataru, okazało się, że loty do Katmandu są poopóźniane albo anulowane. Dramat.
Tagi:
Akcje ratunkowe, Azja, bezpieczeństwo, bezpieczeństwo narodowe, Caritas, Chiny, Emergency Medical Team, energia atomowa, Fukushima, GDACS (Global Disaster Alert and Coordination System), Globalne Południe, Japonia, katastrofa w Fukushimie, katastrofy naturalne, Katmandu, Kobe, lekarze, medycy, medycyna, Melamchi, ONZ, opieka zdrowotna, PCPM, Peru, Polish Medical Team, Polski Czerwony Krzyż, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, Polskie Siły Powietrzne, powodzie, Qatar Airways, ratownicy medyczni, śmierć, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), Timor, trzęsienia ziemi, TVN, Unia Europejska, USA, Wojciech Wilk, zdrowie, zdrowie publiczne