Subkontynent spalony słońcem

Subkontynent spalony słońcem

TOPSHOT - This photograph taken on May 11, 2022 shows Shivaram, a villager walking through the cracked bottom of a dried-out pond on a hot summer day at Bandai village in Pali district. - Every day dozens of villagers, mostly women and children, wait with blue plastic jerry cans and metal pots for a special train bringing precious water to people suffering a heatwave in India's desert state of Rajasthan. (Photo by Prakash SINGH / AFP)

Fale upałów, które dewastują Indie, przestały dla kogokolwiek być anomalią W ubiegłym miesiącu średnia maksymalna temperatura w New Delhi wynosiła 40,1 st. C. 15 maja padł rekord absolutny, termometry zbliżyły się do granicy 50 st.: dwie położone na południu miasta stacje meteorologiczne odnotowały odpowiednio 49,1 i 49,2 st. Upał nie był zresztą tylko problemem stolicy, bo w tym czasie mapa pogodowa całego kraju wyglądała jak satelitarne zdjęcie powierzchni Marsa. Poszczególne części subkontynentu różniły się od siebie tylko poziomem intensywności koloru czerwonego, niekiedy przechodzącego w brązowy. W ten sposób oznacza się w meteorologii temperatury wysokie i bardzo wysokie. Przez właściwie cały maj dla mieszkańców Indii właśnie takie warunki klimatyczne były normą. Już same przytoczone dane mogą szokować. Zwłaszcza że średnia minimalna temperatura w tym czasie nie schodziła poniżej 26 st. Nie to jednak jest najbardziej przerażającym elementem nowej klimatycznej rzeczywistości subkontynentu. Maj, choć wyjęty rodem z piekieł, był i tak pod tym względem miesiącem chłodniejszym od kwietnia. W tym czasie aż 56 razy odnotowano w Indiach temperaturę powyżej 45 st., czyli pułap formalnie uznawany za początek tzw. heatwave, fali gorąca, zjawiska pogodowego o charakterze ekstremalnym, wymagającym rządowej interwencji. Od kiedy prowadzone są tego typu pomiary, liczba tak wysokich temperatur w kwietniu nie zdarzyła się nigdy. Dla porównania, równo trzy lata wcześniej wynosiła ona 37 st. W dodatku goręcej robi się dosłownie wszędzie w kraju. W 2019 r. przynajmniej jeden dzień powyżej 45 st. odnotowało 13 stacji meteorologicznych, w tym roku było ich już 25. Biorąc pod uwagę, że wszystkich punktów pomiarowych jest łącznie 204, oznacza to, że więcej niż co dziesiąty z nich przeszedł dwa miesiące temu przez falę gorąca. Wreszcie powagę sytuacji odzwierciedlały również decyzje władz, zwłaszcza stanowych. Aż 146 razy ogłaszały one stan kryzysowy, wydając ostrzeżenia przed upałami i reorganizując życie swoich obywateli na różne sposoby. Jedynie w 2010 r., takich kroków podjęto więcej (aż 404 razy). Nowa norma Tyle mówią liczby. A co oznaczają one dla codziennego życia mieszkańców największej demokracji świata? Po pierwsze, gigantyczny zastój gospodarczy. Najczęstszym ruchem ze strony administracji publicznej w reakcji na ogromne upały były bowiem nakazy całkowitego zawieszenia jakiejkolwiek aktywności, w tym zawodowej, w godzinach największego gorąca. Wstrzymywano więc lekcje w szkołach, wykłady na uczelniach, prace na budowach. W Indiach, kraju gospodarki nieformalnej, w którym królują zawody uliczne, a setki milionów robotników utrzymuje się z prac dorywczych, dla wielu takie dyrektywy oznaczały katastrofę, choć nie klimatyczną, ale finansową. Zakaz prac fizycznych oznaczał zero przychodów. Do tego brak możliwości kupienia jedzenia, nie mówiąc o tak potrzebnej w tych warunkach wodzie. W niektórych częściach kraju zaczęto też racjonować energię elektryczną, więc nawet indyjska klasa średnia mogła zapomnieć o luksusie całodobowej klimatyzacji. W Mumbaju, Kalkucie i innych większych miastach władze apelowały, by używać jej tylko przez dwie, maksymalnie trzy godziny dziennie. Nietrudno sobie jednak wyobrazić, że apele te niespecjalnie kogokolwiek obchodziły. Na tym właściwie tekst o fali upałów w Indiach można by zakończyć. Dodać jeszcze kilka statystyk, spisać je jak w typowym alarmistycznym artykule o katastrofie klimatycznej. Ot, wydarzyło się kolejne zjawisko z natury ekstremalnych, ale powoli już się kończy, można przejść nad tym do porządku dziennego. Problem w tym, że do tego, co w pierwszej połowie 2022 r. dzieje się w Indiach, słowo ekstremalny pasuje już coraz mniej. Wręcz przeciwnie, prognozy pogody, które jeszcze kilka miesięcy temu – bo nawet nie lat – należały do tych zwiastujących katastrofę, dzisiaj stają się absolutną normą. Już teraz wiadomo, że będzie coraz cieplej. Według projekcji indyjskiego ministerstwa ds. środowiska i nauk o ziemi częstotliwość fal gorąca wzrośnie do 2,5 fali rocznie już ok. 2045 r. Zanim bieżące stulecie się zakończy, przez subkontynent przetaczać się będą co najmniej trzy takie fale. Prawdopodobnie dłuższe i bardziej intensywne. Możliwe, że na mapach pogodowych całe Indie zostaną pomalowane na ciemnobrązowo. W kontekście wydarzeń z kwietnia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 27/2022

Kategorie: Świat