Od Jaruzelskiego do Kisielewskiego. Jestem jedynym szefem wydawnictwa, który przetrwał rewolucję 1989 r. Wiesław Uchański Pamięta pan ten moment, kiedy brał pan Iskry? – Pamiętam. To był rok 1987. I już wyczuwalny zmierzch formacji, dla której pracowałem. Jako kto? – Byłem sekretarzem kolejno dwóch członków kierownictwa partii. Pierwszy z moich szefów, u którego pisałem doktorat, Marian Orzechowski, w owym czasie był już ministrem spraw zagranicznych. A drugi, Tadeusz Porębski… W tym czasie jego pozycja w partii na tyle osłabła, że był do wyautowania. Tak też się stało, został wicemarszałkiem Sejmu, a później ambasadorem gdzieś tam krótko. Musiałem więc sobie szukać jakiegoś miejsca. Nie ukrywam, miałem propozycje w samym KC, związane z awansem itd. Ale nie bardzo się w tym widziałem. Nie chciałem stanowisk Polityka pana nie pociągała? – Nie. Choć byłem założycielem PRON. Ponieważ pierwszym sekretarzem generalnym był Orzechowski, razem z nim przeprowadzałem rozmowy z ludźmi, których chcieliśmy pozyskać do tego PRON. Nikt nie chciał! Stan wojenny jeszcze furczy. Jedni przychodzą i mówią „tak”. Ale z trudem. Drudzy – „nie”, mimo że są partyjni. Robert Satanowski powiedział: „Mam tę legitymację partyjną. Nie oddałem jej, bo już mam tyle lat, że mi się nie chce. Ale jak będziecie mnie naciskać, to ją oddam! I do żadnego PRON nie pójdę”. Kandydatem generała na szefa PRON, przed Dobraczyńskim, był Gieysztor. I byłby na pewno lepszym nazwiskiem. Ale odmówił. Znam tę historię. Generał czerwony na twarzy. Jeszcze próbuje: „Panie profesorze, proszę się jeszcze zastanowić, ten pociąg już ruszył. Jeszcze zdąży pan wsiąść do ostatniego wagonu”. Na co Gieysztor: „Ale ja, panie generale, nigdzie nie chcę wyjeżdżać”. Takie bicie głową w mur może do polityki zniechęcić. – Pozycja sekretarza sekretarza, czyli człowieka w cieniu, ale z większymi prawami, bo można było prowadzić normalne życie, odpowiadała mi. Obejmowanie stanowisk, a byłem po takich rozmowach – nie bardzo. Mogłem też zostać w kancelarii Sekretariatu KC, w takiej grupie, która pracowała na rzecz gen. Jaruzelskiego. Mogłem zostać zastępcą kierownika w wydziale ideologicznym. Już byłem po rozmowach. A powrót na uczelnię? – Nie bardzo mogłem wrócić na uczelnię, bo to był już czas dość nieżyczliwy dla kolegów, którzy byli w Białym Domu. A ja poniechałem w pewnym momencie habilitacji, już usadowiłem się w Warszawie. Sprawy były zatem trudne i ciężkie. Wtedy pojawił się Ryszard Frelek, pisarz i sekretarz KC, z którym się kolegowałem, który mi powiedział: „Słuchaj, a może ty byś poszedł do jakiegoś wydawnictwa?”. Byłem członkiem Towarzystwa Bibliofilskiego, zbierałem książki, miałem dwa własne exlibrisy i czytałem nałogowo. Pomyślałem: „Może to jest jakieś wyjście?”. Skończyłem prawo i filozofię, doktoryzowałem się z nauk politycznych, więc wydawnictwo – to się jakoś układało. Był jednak konkurs! Wprawdzie z handicapem, ale był. Miałem trzech kontrkandydatów, trzeba było z nimi wygrać. Tak się stało, że tych trzech pokonałem. I poszedł pan na zderzenie z rzeczywistością. – Jestem jedynym ówczesnym szefem wydawnictwa, który przetrwał rewolucję 1989 r. Dla mniej zorientowanych – w owym czasie szef wydawnictwa to było stanowisko frontu ideologicznego. W sposób naturalny to był ktoś, kto podejmował decyzje, co się wydaje. Choć był jeszcze pilnowany przez cenzurę i przez władzę polityczną. To był ktoś, kto nie musiał się znać na ekonomii, bo wydawnictwo w realnym socjalizmie nie mogło zbankrutować. W związku z tym jedynym jego zajęciem była gra pomiędzy różnymi środowiskami. Pomiędzy pisarzami, którzy coś kontestowali, pomiędzy KC, który tego pilnował, i cenzurą, która mówiła „nie”. To było takie zajęcie i, szczerze mówiąc, wielu kolegów było w tym świetnych. Andrzej Kurz w Wydawnictwie Literackim, Andrzej Wasilewski w PIW, Stanisław Bębenek w Czytelniku. To były nazwiska ludzi, którzy mają wielkie zasługi dla ruchu wydawniczego, realnego w tamtych czasach. Ale po roku 1989 zdecydowana większość tych kolegów odeszła. Musieli? – Wymiotły ich załogi, mówiąc krótko, ale nie tylko – bo także naturalna polityka. Jedynym, który to przetrwał, byłem ja. I nie tylko przetrwałem, ale jeszcze się uwłaszczyłem za wolą załogi. Bo w tajnym głosowaniu wybrała mnie na strategicznego inwestora, czyli właściciela powyżej 50% udziałów. Wiele razy zadawałem sobie pytanie, dlaczego tak się stało. Dwa lata
Tagi:
Aleksander Gieysztor, Andrzej Wasilewski, antykomunizm, biznes, debata publiczna, dziennikarze, historia lewicy, historia ludowa, historia Polski, historia PRL, historia społeczna, komunizm, kultura, literatura, literatura piękna, Marek Nowakowski, Marian Brandys, Marian Orzechowski, Nowa Lewica, pisarze, pisarze polscy, polityka tożsamości, polska polityka, powieści, prasa, PRL, PRON, relacje PRL-ZSRR, Robert Satanowski, rynek książki, socjalizm, solidarność, społeczeństwo, stan wojenny, Stanisław Bębenek, stara lewica, Stefan Kisielewski, Tadeusz Porębski, Wiesław Uchański, Wojciech Jaruzelski, wolność prasy, wolność słowa, WRON, wydawcy, Wydawnictwo Czytelnik, Wydawnictwo Iskry, Wydawnictwo Literackie










