Inflacja pomaga rządowi

Inflacja pomaga rządowi

Wzrost cen dla budżetu państwa bywa zbawieniem. Na koszt społeczeństwa łatwo można się pozbyć długu publicznego

We wrześniu inflacja przebiła barierę 17% i nie ma zamiaru wyhamować, w Ukrainie trwa wojna, w Europie Zachodniej kryzys, ale nad Wisłą wskaźniki gospodarcze, na razie, są całkiem przyzwoite. Także ze znalezieniem pracy nie ma większych problemów. Tylko na portalu Pracuj.pl zarejestrowanych jest ponad 109 tys. ofert. Główny Urząd Statystyczny podał, że w sierpniu br. poziom bezrobocia wyniósł 4,8% i był to najlepszy wynik od września 1990 r. Jest to tym bardziej imponujące, że w tym roku przyjęliśmy kilka milionów ukraińskich uchodźców, z których znaczna część znalazła w Polsce zatrudnienie.

Na początku września Zakład Ubezpieczeń Społecznych podał, że w pierwszym półroczu 2022 r. nadwyżka w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) wyniosła 10,23 mld zł. Suma składek na ubezpieczenie społeczne, która w tym czasie wpłynęła na rachunek FUS, sięgnęła zaś 130,1 mld zł i była o 12,9% wyższa od osiągniętej w analogicznym okresie 2021 r.

Co prawda, w związku z 14. emeryturą fundusz otrzymał 17,4 mld zł dotacji z budżetu państwa, lecz nie zmienia to faktu, że całościowy wynik ZUS jest imponujący. Druga połowa bieżącego roku powinna być jeszcze lepsza. Jaka jest tajemnica tego sukcesu?

Na składki trzeba zapracować

Przez lata rodzimi wyznawcy myśli liberalnej głosili tezę o rychłym upadku Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, który z powodu kurczących się przychodów nie będzie w stanie wypłacać świadczeń emerytom i rencistom. Ratunkiem miało być podniesienie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 67. roku życia. Rząd PO-PSL w maju 2012 r. zrealizował ów postulat, a trzy lata później przegrał wybory.

Za to Prawo i Sprawiedliwość dotrzymało złożonej wyborcom obietnicy i wycofało się z tej niepopularnej zmiany. W lipcu 2019 r. Grzegorz Schetyna przyznał, że podniesienie wieku emerytalnego było błędem. Cóż… Najwyraźniej politycy PO nie chcieli wiedzieć, że ZUS będzie działał całkiem sprawnie, pod warunkiem że bezrobocie będzie niskie, a pracodawcy nie będą uchylali się od opłacania składek. Najlepiej od jak najwyższych wynagrodzeń pracowników.

W czasach PRL Zakład Ubezpieczeń Społecznych miał stałą nadwyżkę przychodów nad wydatkami i nie wymagał pomocy z budżetu państwa. Wtedy jednak cieszyliśmy się pełnym zatrudnieniem, o umowach śmieciowych nikt nie słyszał, a władza od czasu do czasu gnała „niebieskie ptaki” i „nierobów” do roboty, traktując osoby niepracujące jako margines społeczny, z którym należy walczyć.

Gdy PiS przejęło władzę w 2015 r., bezrobocie oscylowało wokół 10%. Od tego czasu systematycznie spada i mimo że nie udało się wyeliminować umów śmieciowych ani innych patologii na rynku pracy, przychody Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, a w konsekwencji także ZUS, systematycznie rosły. W 2016 r. pracodawcy odprowadzili z tytułu składek do FUS 153,2 mld zł, a dotacja z budżetu wyniosła 44,85 mld zł. Rok później wpływy FUS sięgnęły 166,66 mld zł, dotacja budżetowa spadła zaś do 40,24 mld zł. Zaczęto mówić o rekordowo niskim deficycie funduszu. A to był dopiero początek.

W roku 2018 odnotowano kolejny sukces. Wpływy ze składek wzrosły do 182,05 mld zł, dotacja budżetowa spadła do 35,82 mld zł. W 2019 r. było jeszcze lepiej. Pracodawcy odprowadzili do FUS aż 198,3 mld zł. W tym czasie w kraju zatrudnionych było ok. 16 mln osób. Wzrosła też dotacja budżetowa – do 38,9 mld zł. Bezrobocie w październiku 2019 r. było rekordowo niskie – 5%. Inflacja w styczniu tego roku wyniosła zaledwie 0,7%, by w grudniu podskoczyć do 2,6%. Był to rok wyborczy, w którym rząd Mateusza Morawieckiego po raz pierwszy zrealizował wypłatę dodatkowej, 13. emerytury.

Rok 2020 przyniósł pandemię COVID-19 z wszelkimi jej negatywnymi konsekwencjami społecznymi i gospodarczymi. Ale mimo spadku produkcji i osłabienia wzrostu gospodarczego przychody FUS ponownie wzrosły. Tym razem do 209,1 mld zł. Był to efekt tarcz kryzysowych i związanych z nimi ogromnych transferów środków do przedsiębiorstw. W ten sposób rząd nie dopuścił do upadku wielu firm i zwiększenia się bezrobocia. A przy okazji zadbał o finanse ZUS.

W roku 2021 przychody Funduszu Ubezpieczeń Społecznych znowu pobiły rekord – 228,1 mld zł. Obecny rok zapowiada się jeszcze lepiej, a to oznacza, że w 2023 r. rząd będzie miał środki na rekordowe transfery socjalne.

Co ważne, pisowskiej ekipie udało się uszczelnić system. Wskaźnik pokrycia wydatków FUS wpływami ze składek i ich pochodnych w ubiegłym roku wyniósł 87,1%. W roku 2010, za rządów koalicji PO-PSL, było to zaledwie 55,7% i tylko w roku 2015 przekroczył on 71,9%.

Rządowi sprzyjała koniunktura gospodarcza. Pracodawcy mieli środki, by wypłacać rosnące pensje i opłacać składki zusowskie. Dziś, gdy na wschodzie Ukrainy toczy się wojna, a Europa drży przed kryzysem energetycznym, rządzący, nie tylko nad Wisłą, szukają odpowiedzi na pytanie, co robić.

Inflacja? Całkiem niezły pomysł.

Jeszcze w marcu 2021 r. inflacja w Polsce wynosiła przyzwoite 3,2%. Potem ruszyła w górę, by we wrześniu br. osiągnąć 17,2%. Wiadomo, że na tym się nie skończy, nie brakuje opinii, że na początku 2023 r. wskaźnik przekroczy 20%. Będzie to wynik niewidziany nad Wisłą od kwietnia 1996 r. I pomyśleć, że gdy pod koniec 2015 r. PiS przejmowało władzę, mieliśmy w kraju deflację na poziomie minus 0,6%. Utrzymała się ona do października 2016 r.

Do połowy roku 2021 sytuacja wyglądała nieźle. Rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego oraz Narodowy Bank Polski nie popełniły w tym czasie większych błędów. Inflacja była pod kontrolą, bezrobocie systematycznie spadało, a polityka niskich stóp procentowych prowadzona przez NBP wspierała tani kredyt i wzrost gospodarczy. Gdyby nie pandemia i wojna w Ukrainie, byłoby całkiem dobrze. Jednak nic nie trwa wiecznie. Gdy zaczęły się problemy, kołem ratunkowym, które los rzucił ekipie Morawieckiego, okazała się inflacja.

Dla większości z nas wzrost cen to bardzo nieprzyjemne zjawisko, które zmienia nasze oszczędności w papier toaletowy. Lecz dla budżetu każdego państwa bywa zbawieniem. Dzięki inflacji łatwo można się pozbyć długu publicznego. Co z tego, że na koszt społeczeństwa. Miało to miejsce we Francji po roku 1945 i ma miejsce dziś w Polsce oraz wielu innych krajach europejskich.

Na koniec grudnia ub.r. nasz dług publiczny w relacji do produktu krajowego brutto wyniósł 56,2% i był tylko o kilka procent wyższy niż w gospodarnej Holandii. Oznacza to, że kryzys finansów publicznych na razie nam nie grozi. To jeden z ukrytych sukcesów rządu Morawieckiego. I nie mogą się z nami równać takie kraje jak rozrzutne Włochy, których dług publiczny w relacji do PKB sięgnął 154,6%, Francja – 115,4%, a nawet z pozoru oszczędne Niemcy – 69,3%.

Według opublikowanych w czerwcu br. danych Ministerstwa Finansów państwowy dług publiczny zmniejszył się w roku ubiegłym o 3,3% w stosunku do roku 2020. A w I kwartale 2022 r. spadł o 11,4 mld zł w porównaniu z grudniem 2021 r.

Z sierpniowych danych wynika, że dochody podatkowe państwa w okresie od stycznia do lipca br. były o 37,2 mld zł wyższe od dochodów w analogicznym okresie 2021 r. To skutek rosnącej z miesiąca na miesiąc inflacji. Należało tego się spodziewać, gdyż od roku 2020 rząd fundował nam kolejne tarcze – najpierw antycovidowe, potem antykryzysowe, a ostatnio „antyputinowską”. W gospodarkę wpompowano grubo ponad 200 mld zł, by zapobiec stoczeniu się w recesję i wysokie bezrobocie.

Oczywiście Morawiecki i jego ludzie mogli nie robić nic i wywołać falę upadłości, która zdemolowałaby państwo. Mogli też sypnąć groszem i – jak piszą amerykańscy komentatorzy – otrzeć się o recesję.

Wiemy, że premier, przy wsparciu prezesa NBP Adama Glapińskiego, wybrał takie rozwiązanie. I nie był w tym oryginalny. Czy w przyszłym roku będzie można je powtórzyć? Nie wiadomo. To bardzo trudna kombinacja, o czym przekonała się Turcja.

W ubiegłym roku administracja prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana dopuściła do 50-procentowej inflacji, lecz utrzymała wzrost gospodarczy na poziomie 10,5%. Tajemnicą sukcesu tureckiej gospodarki jest współpraca z Chinami. Tamtejsi przedsiębiorcy sprowadzają z Państwa Środka półprodukty, głównie wyroby stalowe, chemikalia oraz części RTV i AGD, następnie wytwarzają produkty finalne, które eksportują na rynek europejski i do Rosji. Przykładem niech będą słynne niegdyś japońskie marki telewizorów – Toshiba, JVC oraz Hitachi – które zostały „odkurzone” przez turecki koncern Vestel i są sprzedawane w Europie. Wielkim atutem Turcji jest dostęp do taniej rosyjskiej ropy naftowej i gazu, dzięki czemu tamtejsze przedsiębiorstwa zyskały sporą przewagę konkurencyjną nad europejskimi firmami, które w tym roku dobija wzrost cen prądu i gazu. Nic dziwnego, że w ostatnim czasie eksport towarów znad Bosforu wzrósł dwukrotnie w stosunku do poziomu sprzed pandemii i jeśli nic się nie zmieni, będzie rósł nadal.

Inflację, która na początku września br. osiągnęła w Turcji 80%, tamtejszy bank centralny zwalcza w niezwykle oryginalny sposób – obniżając stopy procentowe! Dla wielu ekonomistów to czysta herezja, lecz turecki rząd zapowiada, że inflacja wyhamuje, a następnie spadnie, gdy wzrośnie produkcja i pojawi się znacząca nadwyżka w eksporcie. Minister finansów Nureddin Nebati wyjaśnił, że jego kraj walczy z inflacją bez wstrzymywania inwestycji i zamykania produkcji. Choć Turcy narzekają, to na razie nie protestują i mają nadzieję na poprawę sytuacji, tym bardziej że w II kwartale br. ich gospodarka napędzana popytem krajowym i eksportem wzrosła o 7,6%.

Zapewne politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz związani z prawicą ekonomiści z uwagą obserwują to, co dzieje się nad Bosforem. Ale jestem pewien, że nie udałoby się im powtórzyć tureckiego manewru gospodarczego. Poza tym bardziej niż rosnąca inflacja niepokoi ich, czy zimą nie zabraknie węgla na składach.

Rodeo

Jednoczesna walka z inflacją, kryzysem energetycznym w Europie oraz przykrymi konsekwencjami gospodarczymi przypomina jazdę na rozjuszonym byku. Politycy wiedzą, jak łatwo z niego spaść i skręcić kark. Są świadomi, że lansowane w latach 80. i 90. neoliberalne rozwiązania sprowadzające się do prostej zasady „ciąć podatki i wydatki” tym razem nie zadziałają.

Po upadku banku Lehman Brothers w 2008 r. i decyzji administracji prezydenta Busha o wpompowaniu setek miliardów dolarów w amerykański sektor finansowy, by go ratować przed krachem, wiadomo, że to lepsze rozwiązanie niż czekanie, aż poważny kryzys gospodarczy oczyści rynek. Nie tylko polski rząd nie chce dopuścić do recesji i gwałtownego wzrostu bezrobocia. W związku z kryzysem energetycznym w Niemczech zapowiedziano pomoc dla obywateli i małych firm w wysokości ponad 90 mld euro. W kolejce po rządowe dotacje ustawiły się całe sektory niemieckiej gospodarki – poczynając od piekarzy, przez huty szkła i aluminium, na przemyśle samochodowym kończąc. Wszyscy domagają się środków na pokrycie rosnących kosztów nośników energii.

Rząd brytyjski zamroził od stycznia 2023 r. ceny prądu i gazu dla odbiorców indywidualnych. Przez pewien czas mają też być zamrożone ich ceny dla przedsiębiorstw. W podobnym kierunku pójdą rządy Francji, Włoch, Hiszpanii oraz innych państw europejskich. Nikt nie wie, komu uda się jedynie otrzeć o kryzys, a kogo rozdepczą ceny prądu, gazu i szybko rosnąca inflacja.

Jeśli w roku 2020 rząd Morawieckiego pompował miliardy w przedsiębiorstwa, by zdusić w zarodku gwałtowny wzrost bezrobocia i kryzys gospodarczy, to dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że premier i jego ministrowie nie mają pojęcia, co robić. Utrzymanie równowagi w gospodarce będzie wymagało od nich nadzwyczajnych umiejętności i sporego kredytu zaufania społecznego. A tego im bardzo brakuje.

Co gorsza, politycy opozycji również nie mają pomysłów. Milczą, niczego nie proponują, czekają, aż Zjednoczona Prawica pójdzie na dno. Nie wiedzą, czy rząd powinien interweniować, pompując miliardy w gospodarkę, czy wzorem prof. Leszka Balcerowicza zdusić inflację, nie licząc się z kosztami społecznymi. Lecz jeśli opozycja w przyszłym roku przejmie władzę i zacznie realizować ten drugi scenariusz, wściekli Polacy szybko zakrzykną: „Wracaj, Jarek, do koryta! Lepszy złodziej niż bandyta”.

Fot. Piotr Kamionka/REPORTER

Wydanie: 2022, 42/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy