Wojna w Iraku miała potrwać kilka tygodni, ale przerodziła się w długoletni konflikt, którego skutki dotknęły wiele innych krajów 20 marca 2003 r. – dokładnie 20 lat temu – rozpoczęła się wojna w Iraku, druga w ciągu kilkunastu lat. O godzinie 5.30 czasu lokalnego pierwsze amerykańskie bomby i pociski manewrujące spadły na Bagdad. Operacji „Iracka wolność” nie poprzedziły wielotygodniowe, zmasowane naloty ani uderzenia rakietowe, jak podczas pierwszego konfliktu z 1991 r. Wojska lądowe z miejsca przystąpiły do akcji, z zamysłem szybkiego przejęcia roponośnych obszarów Iraku i ich zabezpieczenia, a następnie kontynuacji uderzeń w głąb kraju. Siły międzynarodowej koalicji liczyły niespełna 300 tys. żołnierzy – 248 tys. Amerykanów, 45 tys. Brytyjczyków, 2 tys. Australijczyków i mniej niż 200 Polaków. Saddam Husajn wystawił przeciw nim półmilionową armię składającą się z żołnierzy, elitarnych gwardzistów i kiepsko wyszkolonych, za to wysoce zmotywowanych (jak się wydawało) fedainów. Samorzutna dezorganizacja Mało kto wierzył wówczas, że wyposażone w poradziecki sprzęt, właściwie pozbawione lotnictwa irackie wojsko będzie stawiało długi, zorganizowany opór. Choć dużo mniej liczni, koalicjanci dysponowali miażdżącą przewagą technologiczną, nie bez znaczenia były też kwestie kulturowe. Armie kręgu judeochrześcijańskiego już od dawna górują nad arabskimi – w dyscyplinie, organizacji, kulturze technicznej czy myśli strategicznej. W taki sposób mści się na Arabach prymat religii nad nauką i jej praktycznymi zastosowaniami. Niemniej jednak przed 20 marca spodziewano się, że część Irakijczyków tanio skóry nie sprzeda. W ujawnionych po latach dokumentach Pentagonu przyszłe amerykańskie straty szacowano na 10 tys. zabitych i rannych, a opanowanie Iraku miało zająć od sześciu do ośmiu tygodni. Rzeczywistość okazała się dużo mniej wymagająca. Koalicjantów – wbrew założeniom Waszyngtonu – nie witały rozentuzjazmowane tłumy Irakijczyków. A w kilku miejscach irackie wojska twardo postawiły się najeźdźcom – Brytyjczykom w Basrze, Amerykanom w An-Nasirii, Al-Hilli i Karbali. W którymś momencie na przeszkodzie stanęła również pogoda – piaskowe burze wyhamowały rajd marines i zmusiły lotnictwo do ograniczenia działań. Mimo to już 7 kwietnia Amerykanie otoczyli Bagdad. Spodziewali się walk o każdą ulicę, tymczasem wysłana do zajęcia lotniska grupa pancerna, uporawszy się z zadaniem, bez trudu wjechała do centrum miasta. Po ukazaniu się w mediach relacji z zajęcia pałacu Husajna obrona stolicy uległa samorzutnej dezorganizacji. Dezercjom całych oddziałów towarzyszyło oddawanie się do niewoli członków irackich władz. 9 kwietnia Bagdad znajdował się już formalnie pod kontrolą sił inwazyjnych. Stojący na ich czele gen. Tommy Franks poinformował o przejęciu władzy w całym kraju. Saddam Husajn uciekł ze stolicy – złapano go w grudniu 2003 r. na głębokiej prowincji. Ucieczką salwowali się także jego dwaj psychopatyczni synowie – Udaj i Kusaj; zabito ich w lipcu tego samego roku podczas próby pojmania. Krwiożerczy reżim – odpowiedzialny za śmierć 200 tys. własnych obywateli (w co nie wlicza się ofiar niezwykle brutalnej wojny iracko-irańskiej) – upadł w ledwie trzy tygodnie. Amerykanie zwlekali z ogłoszeniem zakończenia działań zbrojnych – zrobili to dopiero 1 maja. Z pompą, na lotniskowcu USS Abraham Lincoln, na pokład którego prezydent George W. Bush dotarł wojskowym samolotem rozpoznawczym. Okręt stał u wybrzeży USA, na wysokości San Diego, ale ceremonię poprowadzono tak, jakby polityk przyleciał na Bliski Wschód. Teatralność tego wydarzenia nie zmieniała faktu, że Bush miał powody do satysfakcji i fety. Zajęcie Iraku kosztowało sprzymierzonych 214 poległych i trzy razy tyle rannych – kilkunastokrotnie mniej, niż przewidywano. Dodajmy, że na skutek bombardowań i walk zginęło ponad 7 tys. irackich cywilów. Liczba zabitych żołnierzy armii Husajna nie jest znana – szacuje się ją na ok. 10 tys. Kraj na krawędzi Szybko się okazało, że zająć kraj to jedno, a okupować go – drugie. I że jest to znacznie poważniejsze wyzwanie. Pierwsze oznaki katastrofy dało się zauważyć w Bagdadzie tuż po zdobyciu miasta. Zniknięcie Husajna i pojawienie się amerykańskich żołnierzy skłoniło mieszkańców do wyjścia na ulicę. Rozpoczął się festiwal niszczenia pamiątek
Tagi:
Abu Musab az-Zarkawi, amerykańscy oligarchowie, amerykańska polityka, amerykański imperializm, Arabowie, Armia, Bagdad, Biały Dom, biznes, Bliski Wschód, geopolityka, George W. Bush, Irak, ISIS, konflikty zbrojne, kryzysy humanitarne, militaria, Ministerstwo Obrony, NATO, Nick Berg, Partia Demokratyczna, Partia Republikańskia, PGZ, polska dyplomacja, polska polityka, populizm, przemysł zbrojeniowy, Syria, uchodźcy, USA, Wielka Brytania, wojna w Iraku, wojna w Syrii, wojsko, Wojsko Polskie, wybory prezydenckie w USA, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, żołnierze