Polacy nie chcą przymusowego poboru

Polacy nie chcą przymusowego poboru

Smardan, Romania - May 11, 2021: Polish soldiers take part in a joint military exercise in Smardan firing range, southeastern Romania.

Nie oznacza to, że mają gdzieś powinności obywatelskie związane z obronnością W grudniu ub.r. sporo emocji wzbudziły informacje o planach MON, które chciałoby w 2023 roku powołać na ćwiczenia rezerwy do 200 tys. osób. „Czemu to ja miałbym iść do woja na miesiąc!? Mam rodzinę, pracę, zobowiązania…”, głosy tego typu, cytowane w mediach i ogłaszane w serwisach społecznościowych, zdawały się dominować dyskusję. „Przecież mamy zawodową armię!”, podnoszono. W reakcji pojawiał się lament nad „społeczeństwem mięczaków, wygodnickich i defetystów”. Wróciła też kwestia obowiązkowej zasadniczej  służby wojskowej, a „Super Express” zlecił sondaż Instytutowi Badań Pollster. „Większość Polaków jest przeciwna obowiązkowej służbie!”, oznajmił tabloid. Czyli jej powrotowi, bo „zetka” została zawieszona w 2008 r. Na „nie” było 47% pytanych, za przywróceniem 37%. Aż 16% badanych wybrało odpowiedź „trudno powiedzieć/nie mam zdania”. Wcześniej, w październiku ub.r., badania wykonane na zlecenie „Rzeczpospolitej” zaprezentował IBRiS. Za przywróceniem poboru było 35,7% badanych, przeciwko aż 57,1%. „W ostatnich miesiącach, już po wybuchu wojny w Ukrainie, odsetek osób akceptujących przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej spadł”, alarmował dziennik. W kwietniu 2022 r. wynosił on 54,2%, co także wynikało z badań IBRiS. Szczegóły październikowego sondażu prezentowały się następująco: niechętne poborowi były głównie osoby młode, w wieku 18-29 lat (77% badanych w tej grupie wiekowej), osoby 50+ (78%) oraz mieszkańcy wsi (62%). Skąd w nas niechęć do obowiązkowej służby, rozumianej także jako szkolenia rezerwy? – Mści się pamięć o realiach „zetki” lat 90. – wyjaśnia dr Michał Piekarski z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego. – Upływ czasu nie wymazał świadomości patologii, takich jak „fala”, czy braku środków na szkolenie, skutkujący nicnierobieniem. Oczywiście wspomnienia potrafią być wybiórcze, mamy zatem wiele nostalgicznych opowieści mężczyzn, którzy 30 lat temu dobrze się bawili w wojsku. Czy później, podczas szkoleń rezerwy. Ale mamy też wojnę za wschodnią granicą, która w brutalnych okolicznościach pokazuje, jak wielkie znaczenie ma sprzęt i wyszkolenie. Stąd bierze się rosnąca ostatnio popularność argumentu, że wojna powinna być domeną zawodowej armii. Co innego być słabo wyszkolonym i przymusowym żołnierzem, co innego dobrze przygotowanym do walki zawodowcem. W relacjach z Ukrainy często pojawiają się wątki dotyczące „mobików”, rosyjskich rezerwistów, „jednorazowych żołnierzy”, pchanych do walki bez należytego przygotowania i wyposażenia. Większość z nich ginie, zanim zdoła użyć broni. Nikt nie chciałby dzielić losu „armatniego mięsa”, a tym przecież byłby niczego nienauczony adept obowiązkowej służby. No i jest jeszcze kwestia towarzyszącej przymusowi asymetrii. – Państwo może ograniczyć obywatelom wolność, zamykając ich w koszarach, gdy samo daje w zamian niewiele – rekonstruuje społeczne wyobrażenia dr Piekarski. – Przykłady? Proszę bardzo: dostęp do opieki zdrowotnej, do edukacji, do zasobu mieszkaniowego – wymienia politolog. – Wszystko to zagwarantowane konstytucyjnie prawa, z których realizacją przeciętny Kowalski ma spore problemy. Bo państwo w tych obszarach źle działa albo nie działa w ogóle. – To rzecz jasna uproszczenie, ale zasadniczo możemy wyróżnić dwa modele obywatelskości – mówi dr Weronika Grzebalska z Instytutu Studiów Politycznych PAN. – Pierwszy, wspólnotowy, republikański, jak się okazuje podzielany głównie przez osoby o prawicowych poglądach. Drugi, który można określić mianem transakcyjnego, bliższy jest osobom deklarującym się jako lewicowe. W pierwszym powinności związane z wysiłkiem obronnym są prawie oczywiste, w drugim stają się przedmiotem wymiany. Ja ci służbę w wojsku, ty mi sprawnie działającą ochronę zdrowia. Na stosunek do służby wojskowej wpływają także inne zmienne – kosmopolityzm i nierówności społeczne. Widzieliśmy to w Rosji po ogłoszeniu częściowej mobilizacji, która pchnęła ponad 350 tys. bardziej zamożnych, wielkomiejskich Rosjan ku emigracji. A plany rekrutacyjne z nawiązką realizowała „głubinka”, biedna prowincja. Etnicznie zresztą głównie nierosyjska, co jest istotnym rysem klasowych nierówności występujących w największym kraju świata. W Polsce gotowość do pójścia „w kamasze” również wiąże się z portfelem, miejscem zamieszkania oraz światopoglądem (w badaniach IBRiS z października za przywróceniem poboru zdecydowanie opowiadał się elektorat Zjednoczonej Prawicy – 56% wszystkich wskazań na „tak”). Co może przywieść nas do niepokojącego wniosku, że lepiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2023, 2023

Kategorie: Kraj