43/2006

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Obserwacje

EdukON szansą dla niepełnosprawnych

Za dwa lata dzięki technice informatycznej powstaną nowe możliwości kształcenia dla inwalidów Przyjechali na wózkach inwalidzkich albo przyszli, wspierając się na kulach, zdradzając także inne objawy niepełnosprawności fizycznej. Do Sali Mikołajskiej PKiN w Warszawie ściągnęła ich nadzieja, że dzięki pomocy Unii Europejskiej znajdzie się dla nich dobra praca, a wcześniej szkoła, w której nikt nie będzie ich pomijał. Kiedy wyjeżdżali, nadzieja pozostała, ale jej ziszczenie odsunęło się poza rok 2008. Czekają ich jeszcze dwa lata zwyczajnej pedagogicznej dyskryminacji, nierównego dostępu do dobrodziejstw szkoły i ciekawej, poszukiwanej pracy. Mogą natomiast pomóc w realizacji programu EdukON, mogą pomóc sobie samym. Nauka bez wychodzenia z domu Co zaoferowali twórcy programu EdukON on-line, czyli edukacji na odległość za pośrednictwem sieci informatycznej? Kursy, szkolenia, pomaturalne studia dające niepełnosprawnym umiejętności poszukiwane na rynku pracy. Dzięki środkom Unii Europejskiej zgromadzonym w Europejskim Funduszu Społecznym powstało na razie porozumienie kilku podmiotów. Zakład Doskonalenia Zawodowego w Warszawie wespół z Fundacją Pomocy Matematykom i Informatykom Niesprawnym Ruchowo, Akademią Sztuk Pięknych w Warszawie i firmą 4system Polska utworzyły Radę Projektu EdukON on–line i dogadały się w sprawie opracowania programów szkoleniowych wykorzystujących

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

MSZ to resort ludzi, którzy lubią spotkania i przyjęcia. Sprzyjają temu okazje i dostęp do taniego, bo wolnocłowego alkoholu. Te okazje to przede wszystkim pożegnania, gdy ktoś wyjeżdża na placówkę, no i nie będzie go w kraju przynajmniej przez cztery lata. Takie pożegnania zawsze są celebrowane, zwłaszcza gdy wydaje je przyszły ambasador. Często organizowane są w restauracjach, ba, w rządowych willach przy Belwederskiej czy też w którymś z rządowych hoteli. Z pełnym kateringiem, na ciepło i na zimno, i na słodko, z paletą trunków. Dla przyszłego ambasadora ważne jest, by na spotkaniu był minister, wiceministrowie, dyrektor departamentu kierunkowego (bo on będzie oceniał), koledzy z MSZ, no i zaprzyjaźnieni notable. To manifestacja siły i wpływów. Tej tradycji rzucił rękawicę Krzysztof Szumowski, nowy ambasador w Irlandii. Otóż Szumowski do niedawna był dyrektorem Biura Kadr. W czerwcu został zaakceptowany na stanowisko ambasadora i – po załatwieniu formalności – przyszedł dzień, w którym powinien pożegnać się ze współpracownikami. Parę dni wcześniej Szumowski podsłuchał, jak pracownicy jego biura na coś się składają. – A na co się składacie? – zapytał. Na co mu odpowiedzieli – Na kwiaty dla pana dyrektora. Ta odpowiedź zainspirowała Szumowskiego. – Po co macie kupować kwiaty – odrzekł. – Kupcie za te pieniądze ciasteczka, to je zjemy podczas pożegnania. Więc pracownicy Biura Kadr za zebrane pieniądze kupili ciasteczka

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Sprytni uczniowie Kaczyńskiego

Po tym, jak rozwodnicy koalicyjni dokładnie poopisywali cechy charakteru i intelektu niedawnych jeszcze partnerów, przyszło im znowu żenić się ze sobą. Wesele było skromniutkie, bez świadków. Powtórnie poślubieni ucałowali się, bo któż tego nie zrobi, słysząc: gorzko, gorzko. I tak zaczął się kolejny rozdział tych kuriozalnych rządów. Etap śmieszności. Tego śmiechu już nic nie zatrzyma. Nawet to, że niejednego jeszcze możnowładcy z PiS wyrzucą z pracy, każą zamknąć i sfilmować przy aresztowaniu, obrzucą oskarżeniami i epitetami. Ani to, że jeszcze niejeden przedstawiciel łże-elit zapłacze nad swoim losem. A niejeden dziennikarz dowie się z szeptów na korytarzu, jaką jest kanalią. To niestety jeszcze wydłuży listę ludzkich krzywd i podłości, jakich ta ekipa tak obficie dopuszcza się wobec własnego społeczeństwa. Taki wymiar ma odnowa moralna w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości. Badacze tego zmarnowanego dla rozwoju państwa epizodu, jakim w historii Polski będzie era czy może – precyzyjniej nazywając ten etap – erka braci Kaczyńskich (od liczby ministrów mnożących się w ramach taniego państwa), powinni posłużyć się oceną roli weksla w życiu koalicji PiS, Samoobrony i LPR. Po tym, jak już wszyscy, nie wyłączając najtęższych głów PiS,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Na ulicy lepiej niż w telewizji

Grzegorz Napieralski, sekretarz generalny SLD, szef sztabu wyborczego centrolewicy Nie wiem, czy Polacy są już gotowi zagłosować na lewicę i czy w ogóle chcą pójść na wybory, ale wiem na pewno, że są zdecydowanie zawiedzeni tym, co się w kraju dzieje – Co z tą kampanią samorządową? Bardzo wolno się rozkręca, zresztą, w wykonaniu wszystkich komitetów… Dlaczego? – Kampania samorządowa jest „przykryta” wydarzeniami ogólnokrajowymi. Czym dziś Polska powinna żyć? W województwach, powiatach, gminach, powinny się toczyć debaty o lokalnych sprawach, o kandydatach na prezydentów, burmistrzów, wójtów, radnych. Zderzać się ze sobą osobowości, plakaty, ale i jakieś koncepcje. Zwłaszcza że inna jest rola samorządu, od kiedy jesteśmy w Unii. Nic z tych rzeczy! Ta paranoja, która wylewa się z Warszawy, przykrywa wszystko. Kaczyński dzieli Polaków na lepszych i gorszych, wprowadza się strach w państwie, mamy bałagan i kłótnie w parlamencie, i co chwila jakąś szafę, agentów, WSI, układ, szarą sieć. – Wszyscy temu ulegli? – Pojawiają się billboardy, plakaty wyborcze, ale prawdą jest, że nie czuć atmosfery wyborów samorządowych. Dzisiaj ciężko będzie komukolwiek przebić się z debatą samorządową, jakże ważną, jeśli patrzeć na małe ojczyzny. Ona schodzi na plan dalszy. A do tego PiS w swojej strategii przyjęło, że teraz

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Dezerterzy Wuja Sama

Uciekają z armii, aby nie wracać do irackiego piekła Augustin Aguayo wyskoczył z okna, aby uciec przed żandarmami. Darrell Anderson szukał schronienia w Kanadzie. Suzanne Swift spakowała już swe rzeczy, lecz w ostatniej chwili postanowiła, że nie wróci do oddziału. Troje amerykańskich żołnierzy robi wszystko, aby nie wracać na iracką wojnę, która staje się coraz bardziej okrutna. 24-letniemu Andersonowi wciąż śnią się koszmary i budzi się z krzykiem. Pamięta, jak dowódca kazał mu strzelać do ciężarówki pełnej irackich cywilów. Młody żołnierz, odznaczony za odwagę, nie chce już nigdy znaleźć się w tak dramatycznej sytuacji, nie pozwala mu na to głos sumienia. Armia Stanów Zjednoczonych pochodzi z ochotniczego zaciągu, dla wielu młodych ludzi, zwłaszcza o ciemniejszym kolorze skóry, służba wojskowa jest jedyną drogą do zdobycia wykształcenia, wyrwania się z nędzy. Ale widmo powrotu do irackiego piekła czy w afgańskie góry, w których czyhają talibowie, często odstrasza nawet zahartowanych w bojach żołnierzy. Dziennik „USA Today” informuje, że od czasu inwazji na Irak w marcu 2003 r. z sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych zdezerterowało co najmniej 8 tys. ludzi. Według wojskowego magazynu „Air Force Times”, od 2000 r. samowolnie porzuciło mundur aż 40 tys. żołnierzy. Setki uciekinierów zabiegają o azyl w Kanadzie, inni

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Wściekłość i wstyd

Dopiero teraz, wyzwolone z gazetowej codzienności, czytane w IV RP, szkice Adama Michnika nabierają nowej wartości i smaku Świat się zmienia w sposób niezauważalny. To tak jak z dziećmi. Niby wiemy, że rosną, ale tego nie dostrzegamy, dopiero gdy przeglądamy fotografie sprzed paru miesięcy, widzimy, jak bardzo się zmieniły. Z Polską po roku 1989 jest podobnie. Wydaje nam się, że nic się nie zmieniło, że to jest wciąż ta sama Polska, z tymi samymi instytucjami, ba, z tymi samymi gazetami, autorami, politykami… A przecież jest inna. I to bardzo inna. Jest fotografia, która to pokazuje – obecna od miesięcy na rynku książka Adama Michnika „Wściekłość i wstyd”. • Ta książka to zbiór szkiców z lat 1993-2004, publikowanych w przeważającej części w „Gazecie Wyborczej”, wybranych i ułożonych tematycznie przez autora. Czyli rzeczy dla autora ważnych, a które uważny czytacz gazet zna. Ale dopiero teraz, wyzwolone z gazetowej codzienności, czytane w IV RP, nabierają one nowej wartości i smaku. W gazecie, rzeczy ulotnej, pospiesznej, umieszczone obok codziennych informacji, komentarzy, bieżącej polityki, zwłaszcza gazecie tak zaangażowanej jak „Wyborcza”, prezentowały się inaczej. Szlachetne wino inaczej smakuje w bistro, a inaczej w dobrej restauracji. • To jedna warstwa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Pamiętnik IV Rzepy

13.10 Piątek i na dodatek październik. Powinien to być dzień wyjątkowo feralny. Jednak dzisiaj okazał się wyjątkowo udany. I jestem nareszcie szczęśliwym człowiekiem. Otóż dowiedziałem się, czego byłem od dawna pewny, że nie pochodzę od małpy. I to przyniosło mi ulgę. Tyle lat przeglądałem się w lustrze i – szczerze mówiąc – nie widziałem tam nic podobnego do szympansa. Nie mam włosów na całym ciele, a tyłek mam czerwony tylko po wędkowaniu spod lodu. A poza tym umiem posługiwać się nożem i widelcem, potrafię włączyć i wyłączyć komputer i przeczytać prawie każdą wiadomość adresowaną do mnie, mało tego – potrafię i odpisać. Jaka małpa to potrafi, żebym od niej pochodził? A kiedy moi synkowie byli mali, chodziłem z nimi bardzo często do zoo i żadnej ewolucji u tych zwierząt nie widziałem, zarost za każdym razem miały taki sam i drapały się też w takie same miejsca, takie, że aż mi było wstyd, a przecież gdyby ewoluowały, to czegoś w międzyczasie by się od ludzi nauczyły. Mało tego, ja wczoraj zauważyłem, ale bałem się do tego przyznać, żeby nie wyjść na kompletnego głupka, że ziemia jest bardziej płaska niż okrągła. Jutro spróbuję po niej kilka razy się przejść, jutro, ponieważ piszę ten pamiętnik wieczorem i wtedy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

MEN odwraca ewolucję

Świat nauki zdumiony wypowiedzią wiceszefa MEN, środowisko nauczycielskie zaczyna się bać Gdyby stosować rozumowanie Mirosława Orzechowskiego, zastępcy Romana Giertycha w Ministerstwie Edukacji, wypadałoby powiedzieć, że powodem owego głupstwa jest odżywianie się produktami zwierzęcymi. Wiceminister Orzechowski jedną ze swych wypowiedzi podważył nie tylko założenia teorii ewolucji, ale i własną zdolność do krytycznej oceny zjawisk. Powiedział o ewolucjonizmie, że „to luźna koncepcja niewierzącego starszego pana, który tak widział świat. Może dlatego, że był wegetarianinem i zabrakło mu ognia wewnętrznego”. Szkoło – czuwaj! Mirosław Orzechowski nie jest specjalnie kompetentny w sferze biologii, odżywiania czy antropogenezy, bo nie ma on wykształcenia ścisłego ani biologicznego, studiował na łódzkiej Filmówce i w Instytucie Dziennikarstwa. To, co wypowiada, można bardziej uznać za element literackiej fikcji niż dziedzictwo światowej nauki. Słowa o Darwinie i ewolucjonizmie jednak padły, ale niebezpieczniejsze od poglądu stało się zdanie: „Szkoda, że tego uczy się w polskiej szkole”. I mamy już pierwsze efekty. Media donoszą, że dyrektorzy niektórych szkół boją się zawieszać w pracowniach biologicznych standardowe plansze pokazujące w formie obrazkowej, jakie osobniki były przodkami homo sapiens. Wolą poczekać, jak się potoczy spór, czy wiceministra Orzechowskiego ktoś teraz skarci, czy namaści. „Genetyczne zidiocenie” Zaskakująca

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Historyczny sens Polskiego Października

Sukcesem Gomułki z 1956 r. było zmuszenie radzieckiego hegemona do akceptacji radykalnego powiększenia zakresu polskiej autonomii Aby docenić znaczenie „październikowego przełomu” 1956 r., nie trzeba być postkomunistą. Trzeba jednak nie być zaślepionym fundamentalistycznym antykomunizmem prawicy, zakładającym, że PRL była od początku do końca państwem komunistyczno-totalitarnym, a więc esencjonalnie niezmiennym. Pogląd taki zdobył dużą popularność dlatego tylko, że postawienie znaku równości między dziedzictwem PRL a spuścizną totalitarnego komunizmu świetnie nadawało się do moralnej stygmatyzacji i politycznej izolacji postpeerelowskiej lewicy. Skrajną, absurdalną wręcz formą tej nieuczciwej walki politycznej stała się teza o esencjonalnej niezmienności byłych komunistów: kto raz był komunistą, ten nie przestaje nim być nawet wtedy, gdy w pełni akceptuje zasady demokratycznej rywalizacji politycznej i gospodarki rynkowej oraz osiąga w obu tych dziedzinach wymierne sukcesy. Jest rzeczą oczywistą, że z punktu widzenia tak niedorzecznie rozszerzonego i rozmytego pojmowania „komunizmu” tzw. wydarzenia październikowe, łącznie z całą „odwilżą” lat 1955-1956, nie mogły mieć znaczenia jakiejś istotnej cezury. Ale nawet poważni historycy, których nie chcę oskarżać o polityczną demagogię, próbowali pomniejszać znaczenie tych przemian, dowodząc, że sprowadzały się one do rozszerzenia bazy społecznej PRL i umocniły w ten sposób system

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zostać matką świadomie

75 lat temu powstała w Polsce Poradnia Świadomego Macierzyństwa W chłodny poranek, 25 października 1931 r. garstka zapaleńców przecina symboliczną wstęgę, otwierając pierwszą w Polsce Poradnię Świadomego Macierzyństwa. Wchodzących wita napis: „Tu się ciąży nie przerywa, tylko zapobiega”. Tu udziela się porad i wskazówek, jak zapobiegać „przymusowej ciąży”, przygotowuje się kobiety do macierzyństwa i leczy bezpłodność. Nad placówką wiszą jednak ciężkie chmury – jej przeciwnicy grzmią: „to” szerzy zepsucie obyczajowe i prowadzi do… wyludnienia kraju. Poradnia mieści się przy ul. Leszno 53, w samym sercu robotniczej Warszawy, co już jest powodem do irytacji bogatszej części społeczeństwa. Skromne pomieszczenie udostępnia Centralny Związek Metalowców. Założycielami jest para największych skandalistów tamtej epoki – dr Justyna Budzińska-Tylicka oraz Tadeusz Boy-Żeleński. Kto za tym stał W czasach, gdy polskie prawo nie pozwalało kobietom na studiowanie medycyny i podejmowanie praktyki, Justyna Budzińska-Tylicka kształci się na lekarza w Paryżu i we Francji przez kilka lat przyjmuje pacjentów (w Polsce leczyć mogła dopiero od 1909 r.). To wyjątkowo niespokojny duch – walczy w czasie wojny polsko-bolszewickiej, wyjeżdża na Śląsk z ramienia Komitetu Pomocy Powstańcom, zakłada Towarzystwo Lekarek Polskich, organizuje manifestację przeciwników „procesu brzeskiego”, za co zostaje skazana na rok

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.