Anders na białym koniu nie przyjechał

Anders na białym koniu nie przyjechał

Fot. Laski Diffusion / East News Oddzial 1 Armii Wojska Polskiego na ulicach wyzwolonej Warszawy, 17.01.1945.

Wstydliwie przemilczana rocznica wyzwolenia Warszawy Andrzej Kotnowski 17 stycznia 1945 r. ukazał się dodatek nadzwyczajny „Życia Warszawy”. Redakcja wielką czcionką donosiła: „Warszawa wolna!” i informowała, że o godz. 10 tego dnia do lewobrzeżnej części stolicy wkroczyły od południa i północy Wojsko Polskie i Armia Czerwona. Jednocześnie na tyły wojsk niemieckich od zachodu uderzyły brygady pancerne, a w mieście wciąż trwają walki z odosobnionymi grupami nieprzyjaciela. Przez lata 17 stycznia był obchodzony jako ten dzień, kiedy stolica kraju, a więc w pewnym sensie jego serce, została wyzwolona spod okupacji niemieckiej. Teraz tę datę się przemilcza. W wydanej przez IPN książce „Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski 1918-1989” informacje dotyczące wyzwalania ziem polskich spod okupacji niemieckiej zawarto w rozdziale „Utrata niepodległości”. Data wyzwolenia stolicy z rąk niemieckich w ogóle w książce się nie pojawia. Młode pokolenie, szczególnie uczniowie przygotowujący się do matury, do których książka jest adresowana, nie będą mieli szansy się dowiedzieć, co wydarzyło się 17 stycznia, kilka miesięcy przed dniem zwycięstwa. Zaskakujące? Należy pan do osób, które rok 1944 i początek 1945 przeżyły w stolicy, konkretnie na Saskiej Kępie. Ale chyba nie do końca miał pan świadomość, co wtedy się działo w Warszawie, skoro miał pan zaledwie siedem lat. – Faktycznie byłem dzieckiem, na tajnych kompletach chodziłem do pierwszej klasy podstawówki. Ale na pewno byłem bardziej dojrzały niż obecne siedmiolatki, bo czasy wojny przyśpieszały dojrzewanie. Trzeba brać pod uwagę, że był to okres bardzo dramatyczny i kilkulatki mniej zajmowały się dziecięcymi sprawami, a bardziej żyły problemami ludzi dorosłych. Pamiętam, jak do naszego mieszkania weszło gestapo i żołnierze trzymali moich rodziców na muszce, a ja bałem się, że ich zabiją. Pamiętam, jak nad Wisłę zajechały niemieckie budy, które przywiozły ludzi z łapanki, jak prawie 300 osób wyprowadzono na plażę i rozstrzelano, a ja i moi koledzy byliśmy świadkami tej tragedii. Pamiętam, jak we wrześniu 1944 r. po raz pierwszy zobaczyłem polski zwiad. Jakie to było przeżycie! Samochód z żołnierzami jechał od wschodu, przez pola prawobrzeżnej Warszawy. Widziałem biało-czerwone proporczyki. Jak się potem okazało, żołnierze na czapkach mieli orły bez korony, ale to wówczas miało mniejsze znaczenie. Ważne było, że byli to polscy żołnierze i czuło się, że czas niemieckiej okupacji dobiega końca. A dwa dni później wkroczyło Wojsko Polskie. Dopiero potem Armia Czerwona. Pamiętam, jak w jednym z prywatnych domów na Saskiej Kępie armia Berlinga zorganizowała szpital polowy. I jak we wrześniu 1944 r. polscy żołnierze na czółnach pokonywali Wisłę, żeby się przedostać na lewy brzeg i udzielić pomocy powstańcom. A potem przywozili pokancerowanych żołnierzy do szpitala wojskowego niedaleko naszego domu. Takich obrazów się nie zapomina. A ilu chłopców zostało rannych, bo rozbrajało pociski. W rezultacie mimo tych siedmiu czy ośmiu lat człowiek był prawie dojrzały. Ojciec nasłuchiwał jakiegoś radia, londyńskiego albo innego, mimo że groziła za to kara śmierci. On, mama, znajomi emocjonowali się Stalingradem, Kurskiem. Ludzie tym żyli. To nie było tak, jak dziś się mówi – że Polacy uważali, że idzie okupant. Ludzie mieli nadzieję, że zbliża się koniec okupacji niemieckiej. Sądzę, że nawet 85% narodu wolałoby, żeby wolność przyniosła nam nie armia Berlinga, ale Anders na białym koniu. Ale on, a właściwie front zachodni, się nie śpieszył. Uważam, że Zachód cynicznie czekał na rozstrzygnięcie na wschodzie. Dopiero jak się zorientowano, że Stalingrad i Kursk to klęska Niemiec i że wojska radzieckie błyskawicznie zaczęły się zbliżać do Berlina, zdecydowano się na lądowanie w Normandii, bo zachodni politycy bali się, że Armia Czerwona może dojść do Paryża. Jak Saska Kępa reagowała na pojawienie się armii Berlinga, a potem Armii Czerwonej? – W pamięci utkwiło mi nie przybycie armii polskiej, czyli piechurów, ale moment, kiedy ulicą Francuską, jedną z głównych ulic Saskiej Kępy, jechała kolumna radzieckich czołgów. Ludzie rzucali kwiaty, wiwatowali, płakali ze szczęścia, że ta gehenna, ta ciągła groźba śmierci wisząca nad głową się kończy. Teraz przedstawia się to w sposób zakłamany, twierdząc, że Polacy bali się Armii Czerwonej, traktując ją jako nowego okupanta. Tymczasem ludzie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2020, 2020

Kategorie: Wywiady