Fortuna odwraca się od konserwatystów

Fortuna odwraca się od konserwatystów

British Prime Minister Boris Johnson waves as he leaves a polling station with his partner Carrie Symonds after casting his vote in local council elections in London, Thursday May 6, 2021. Millions of people across Britain will cast a ballot on Thursday, in local elections, the biggest set of votes since the 2019 general election. A Westminster special-election is also taking place in Hartlepool, England. (AP Photo/Matt Dunham)

W wyborach samorządowych Brytyjczycy okazali nieufność wobec władzy, która łamie prawo i kłamie W majowych wyborach samorządowych na Wyspach do obsadzenia było w sumie ponad 6,8 tys. mandatów. Każda siedziba władz lokalnych w Szkocji, Walii i dzielnicach Londynu była do wzięcia; razem z pozostałymi częściami Anglii głosowano w 200 okręgach. W wielu ostatnie wybory odbyły się w 2017 i 2018 r., kiedy Wielka Brytania należała do Unii Europejskiej, premierem była Theresa May, a Partii Pracy przewodził Jeremy Corbyn. Krajobraz polityczny Wielkiej Brytanii przeszedł od tamtego czasu ogromne przeobrażenia, ale większość kwestii lokalnych pozostaje niezmieniona. Należą do nich terminy opróżniania pojemników na śmieci, stan parków i chodników, dostęp do szpitali i bibliotek. Tegoroczne wybory to jednocześnie werdykt dla czołowych postaci polityki – lidera konserwatystów, premiera Borisa Johnsona, i lidera Partii Pracy, sir Keira Starmera. Armagedonu nie było Komentatorzy przewidywali, że afera nazwana Partygate oraz kryzys wywołany rosnącymi kosztami utrzymania pogrążą partię rządzącą. Spodziewano się utraty przez nią nawet 800 mandatów radnych. Obawiano się również, że niedawne skandale w Westminsterze – zarówno łamanie reguł covidowych przez pracowników Downing Street, jak i afery obyczajowe przypisywane członkom Partii Konserwatywnej – mogą się przyczynić do obniżenia frekwencji wyborczej w elektoracie torysów. Strata rzędu 150 mandatów byłaby niezłym wynikiem, kalkulowano. Zmniejszyłaby presję na Borisa Johnsona i prawdopodobieństwo, że posłowie jego partii nie będą go chcieli jako lidera ugrupowania i, co za tym idzie, premiera. Utrata prawie 350 mandatów w Anglii, a w całej Wielkiej Brytanii prawie 500, to około jednej czwartej miejsc do obsadzenia w radach. Nie uważa się jednak, że wyborcy „przywalili” partii rządzącej. To jeszcze nie armagedon, ale strat nie należy lekceważyć. Konserwatywni posłowie z okręgów wyborczych w stolicy i na południe od niej mogą zacząć się bać o swoje stołki – takie komentarze dominują po ogłoszeniu wyników. Prognozowany – na zlecenie BBC – wynik wyborów parlamentarnych, gdyby cały kraj zagłosował w dniu wyborów lokalnych, daje 30% Partii Konserwatywnej, czyli sześciopunktowy spadek w stosunku do przewidywań zeszłorocznych. Torysi są teraz słabsi niż kiedykolwiek, odkąd Boris Johnson zdobył większość parlamentarną 80 mandatów w wyborach z 2019 r. Najbardziej bolesne straty ponieśli w radach uważanych za ich bastiony – w Wandsworth i Westminsterze, gdzie dotychczas polityka niskich podatków lokalnych pomagała zachować kontrolę. W dzielnicy Westminster, siedzibie budynków rządowych, opozycyjna Partia Pracy wygrała pierwszy raz w historii. Wyborcy okazali przy urnach nieufność wobec władzy, która łamie prawo i kłamie. Drugą przejętą przez laburzystów dzielnicę, Wandsworth, konserwatyści kontrolowali od 1978 r., uważana była za modelowy przykład zarządzania lokalnego od epoki thatcheryzmu, kiedy sprywatyzowano tam mieszkalnictwo komunalne. Nie udało się natomiast odebrać torysom Kensington ani Chelsea. „Wybory lokalne nie są idealnym odzwierciedleniem pragnień całego kraju ani tego, co by się stało, gdyby teraz odbyły się wybory powszechne. Ale są one miarodajne, jeśli chodzi o sytuację dwóch głównych partii, które zabiegają o rządzenie nami wszystkimi”, pisze Laura Kuenssberg, komentatorka BBC. Premier Johnson nie okazał zdenerwowania, nawet kiedy z godziny na godzinę stawało się jasne, że konserwatyści tracą w tych okręgach, gdzie mogli czuć się bezpiecznie. W kampanii wyborczej znaczna część kandydatów z ramienia PK zrezygnowała z umieszczania w ulotkach swojego zdjęcia z Borisem Johnsonem, uznając je za pocałunek śmierci. Zamiast tego podkreślali, jak bardzo lokalna jest Partia Konserwatywna, i usiłowali odciąć się od polityki krajowej. Premiera wysłano na spotkania wyborcze do okręgów, gdzie torysi mają pewną większość, a i tak nie uniknął wpadki. Spytany o komentarz do historii Elsie, 77-letniej emerytki, która całe dnie jeździła autobusami – za darmo – żeby ograniczyć koszty ogrzewania swojego mieszkania, premier nie miał wiele do powiedzenia, poza tym, że to on wprowadził darmowe przejazdy dla emerytów. Przywódcy gminnych rad, którzy stracili zaufanie wyborców, usiłowali łączyć swoje przegrane z fatalnym wizerunkiem premiera Johnsona. Jednak wyraźnych sygnałów, że toryscy buntownicy idą po niego, nie było i nadal nie ma. „W Szkocji i Walii konserwatyści również są w odwrocie. Ale to za mało, aby spodziewać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 21/2022

Kategorie: Świat