Kociarz pod prysznicem

Kociarz pod prysznicem

Mam tak przeraźliwą alergię na koty, że nawet podczas kontaktu z kociarzami w neutralnej przestrzeni zaczynam kichać, no bo oni noszą na sobie alergeny, wszak w domach miętoszą te zwierzęta, pieszczą się z nimi, sypiają, dają się lizać na pożegnanie, więc wszystko, co na siebie włożą, jest przesiąknięte kociością, w dodatku mają kota na punkcie kota (jak pisała babcia Osiecka) i mnie to się udziela nader drażniąco. Jak kibice się dzielą na fanów Barcelony lub Realu, miłośnicy kontratenorów na wyznawców talentu Jaroussky’ego lub Scholla, tak zwierzoluby są psiarzami lub kociarzami – to są podziały radykalne i nie ma w nich miejsca na kompromis. Kto twierdzi, że jedno nie wyklucza drugiego, niech gada zdrów, ja tam uważam, że kociarz i psiarz w jednym to jak wyznawca PO-PiS (młodszym przypomnę, że przed 17 laty powszechnie w Polsce wierzono w taką właśnie koalicję rządzącą) – osobnik dziś cokolwiek podejrzany i niewiarygodny. Tolerować się trzeba, szanować można, ale głosować na dwie ręce nie ma możliwości – jeśli masz w genach miłość do psów, koty cię drażnią – i odwrotnie, kogo miauczenie koi, temu szczekanie doskwiera. I niech mi tu żaden św. Franciszek nie wychyla się z protestem, niech mi weterynarze i właściciele azylów nie wciskają kitu; owszem, wszystkie zwierzęta mnie wzruszają bardziej niż ludzie, nie czynię tu różnicy między padalcem i szympansem, muchę wolę wygonić przez okno, niż potraktować packą, ale jedno jest dla mnie pewne: pies albo kot, żona albo kochanka, Rosja albo Europa, koniec, kropka, nie wszystko w życiu da się pogodzić.

Kociarzy nie mogę odwiedzać w domach, nawet tych byłych, którzy są jeszcze w żałobie po zwierzątku, co to wybrało wolność – alergeny pozostają w mieszkaniu aż do gruntownego remontu, przemalowania ścian i wymiany parkietów. Ba, nie mogę wsiadać do auta, w którym choć raz wieziono kota do weterynarza, to już kwestia nie natychmiastowego kataru, ostatecznie do zniesienia, ale zaatakowanych spojówek, o ich zapalenie nietrudno, a świerzbiąca ślepota poważnie ogranicza funkcjonowanie. Wiem zatem, że przenigdy nie ugości mnie Jarosław Kaczyński, albowiem, gdybym nawet oszalał na stare lata i nie marzył o niczym innym niż kolacja z emerytowanym zbawcą narodu, gdybym nawet w patriotycznej loterii Poczty Polskiej wykupił wszystkie losy i wygrał uścisk dłoni Prezesa, nie dane mi będzie, organizm nie pozwoli. Natychmiast zalałbym się łzami, smarkać na naczelnika takoż nie przystoi, och, do końca życia będę musiał tęsknie wzdychać do okien żoliborskiej willi przy Mickiewicza zza płotu.

Jakoś z tym trzeba żyć; na zamachowca też się nie nadam, bo albo niczym Kordian u drzwi sypialni cara sam padłbym zemdlony pod naporem objawów alergicznych, albo zdradziłbym się wcześniej głośnym kichnięciem i został powalony przez ochronę. Jeśli zatem w najpilniej strzeżonym w naszym kraju albumie pamiątkowych fotografii znajduje się ta, na której zatrzymano na wieki chwilę wspólnej kąpieli przyszłego wodza i jego wojaka, nie mnie dane będzie ją wydobyć na światło dzienne w jakowejś mission impossible. Skądinąd, jeśli Kaczyńskiego nie skompromitowało dotąd nic, co naplótł przez dekady, jeśli nie dyskwalifikuje go w oczach wyborców nawet to, że jawnie już zmierza do wyrwania ojczyzny ze szponów brukselskich drapieżców, a nawet wyjeżdża z potępianiem „zgniłego Zachodu” językiem swoich peerelowskich protoplastów – domniemany homoseksualizm też by mu nie zaszkodził. Taką przynajmniej mam nadzieję, bo jeśli naród odwróciłby się od swego przywódcy wyłącznie ze względu na jego seksualne preferencje, marną wystawiałoby to narodowi ocenę. PiS jest stanem umysłu, tu żadnej kontrrewolucji ani tym bardziej konwersji nie będzie – jeśli wierni wciąż tłoczą się w kruchcie pomimo pedofilskiej zarazy w kościele, jeśli nie palą świątyń mimo powszechnej wiedzy, że księża są raczej homo- niż aseksualni, cóż może zmienić jedna pamiątka spod prysznica Jarosława Kaczyńskiego? A niechby i paradował nago po Warszawie z całą kompanią honorową Wojska Polskiego, a potem urządził sobie z jej członkami seksparty przerywane degustacją potraw upichconych przez szefową Trybunału Konstytucyjnego! Zyskałby na tym tylko, bo betonowy elektorat – jak sama nazwa wskazuje – łatwo się nie wykrusza, a tak niespodziewane dowody bujnego życia prywatnego mogłyby skłonić do głosowania antyliberalną część środowiska LGBT.

Problemem Kaczyńskiego nie jest życie, lecz jego brak – to istota wydrążona, w której wszystkie cechy człowiecze zastąpił ucieleśniony fantazmat autokraty. Dlatego jest tak szalenie niebezpieczny, że nie ma nic do ukrycia, a tym bardziej do stracenia – bez stałego podsycania wojny domowej, w kraju uśpionych upiorów i rozbudzonego rozumu, wylądowałby na śmietniku historii. Gdyby znalazł się choć jeden ślad jego życia prywatnego, który nie byłby wytworem propagandy na podobieństwo pelerynkowych wycieczek w góry lub sweterkowych przepływek jachtem, gdyby znalazła się choć jedna klisza z frywolnym Kaczorem, który folguje pokątnym pragnieniom – odetchnąłbym z ulgą. Nie miałbym wtedy wrażenia, że rządzi Polską socjopata, który, gdy zacznie tonąć, bez wahania pociągnie ze sobą nas wszystkich.

Wydanie: 2022, 38/2022

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy