Niechciana tradycja

Niechciana tradycja

Czy kompletnie już zapomniane określenie „ruch robotniczy” należy wyrzucić na śmietnik historii? To było 40 lat temu: władze partii i państwa oraz wszystkie podległe im agendy naukowe, kulturalne i propagandowe celebrowały 100-lecie polskiego ruchu robotniczego. Do tej rocznicy przygotowywano się od co najmniej kilku lat, wydając ogromną liczbę tytułów książkowych w gigantycznych – zwłaszcza jak na nasze czasy – nakładach, organizując liczne wystawy, publikując masę tekstów we wszelkich organach prasowych, drukując okolicznościowe znaczki pocztowe itp. Miała to być najważniejsza rocznica potwierdzająca genealogię Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, osadzonej głęboko w narodowej tradycji – głębiej niż zdobycie władzy w 1944 r. i nawet głębiej niż rewolucja bolszewicka 1917 r. Sięgnięto bowiem do momentu utworzenia Międzynarodowej Socjalno-Rewolucyjnej Partii Proletariat, założonej latem 1882 r. w Warszawie, pod rosyjskim zaborem. Partii, która w tamtym miejscu i czasie siłą rzeczy była nielegalną grupką inteligenckich marzycieli, głównie szlacheckiego pochodzenia, gdyż o masowym ruchu robotniczym nie mogło jeszcze być mowy. W rocznicowej narracji szczególnie wyeksponowano postać organizatora i głównego ideologa Proletariatu, Ludwika Waryńskiego, który w 1882 r. miał zaledwie 26 lat, a w życiorysie – nieukończone studia w Petersburskim Instytucie Technologicznym oraz w Instytucie Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Puławach, jak również dłuższe pobyty w austriackim Krakowie, szwajcarskiej Genewie i carskiej Warszawie, gdzie pracował jako ślusarz w jednej z fabryk. Ten barwny życiorys szlacheckiego syna pochodzącego z okolic ukraińskiego Kaniowa nad Dnieprem (ojciec pomagał powstańcom styczniowym, za co trzykrotnie trafiał do aresztu) był dość typowy dla pierwszych pokoleń polskich socjalistów. Podobnie jak jego martyrologia: aresztowanie po rocznej zaledwie działalności w Warszawie, uwięzienie w X Pawilonie Cytadeli, zbiorowy proces z wyrokami śmierci dla kilku kolegów (wśród czterech straconych na stokach Cytadeli był rosyjski prawnik Piotr Bardowski, którego warszawskie mieszkanie służyło jako lokal konspiracyjny partii), wreszcie zesłanie do Twierdzy Szlisselburskiej koło Petersburga, gdzie Waryński zmarł na gruźlicę w wieku 33 lat. Siła życiorysów Eksponowanie w polityce historycznej PRL takich życiorysów chcąc nie chcąc wpisywało się w konspiracyjno-romantyczną tradycję walki o niepodległość, choć dla przekazu propagandowego nieco kłopotliwy był fakt, że Waryńskiego ani innych założycieli Proletariatu kwestia odrodzenia Polski niezbyt interesowała. Połączenie walki o wyzwolenie narodowe i społeczne stanie się cechą dopiero dużej części następnych pokoleń socjalistów. Zresztą internacjonalizm Waryńskiego można było uznać za kontynuację sięgającego jeszcze powstania listopadowego hasła „Za naszą i waszą wolność”, a współpraca proletariatczyków z rosyjskimi rewolucjonistami służyła w PRL jako archetyp przyjaźni polsko-radzieckiej. Od połowy lat 70. XX w. wszyscy Polacy mieli w portfelach banknoty 100-złotowe z wizerunkiem Waryńskiego. Jednak obchody 100-lecia ruchu robotniczego przypadły na najgorszy moment, jaki można było sobie wyobrazić. W 1982 r. Polacy żyli stanem wojennym i pogarszającymi się warunkami materialnymi, dlatego jubileusz służący historycznej legitymizacji partii rządzącej wyglądał sztucznie. Tym bardziej że sama partia była mocno poturbowana: po gierkowskiej dekadzie niebywałego jej rozrostu, do 3 mln członków, lata 1980-1981 przyniosły największy kryzys w dziejach PZPR, gdy legitymacje rzuciła prawie jedna trzecia z tej liczby. Ostatecznym ciosem dla prestiżu partii było zaś wprowadzenie stanu wojennego pod szyldem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, a później utworzenie Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego jako szerokiej formuły popierającej politykę gen. Wojciecha Jaruzelskiego (nieprzypadkowo na czele PRON stanął bezpartyjny katolicki pisarz Jan Dobraczyński). Bo choć formalnie generał był I sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR, jego faktyczna władza brała się z funkcji szefa rządu i najwyższego autorytetu w armii. Obchody 100-lecia ruchu robotniczego nie mogły się udać również dlatego, że ekipa wprowadzająca stan wojenny wolała odwoływać się do retoryki ogólnonarodowej, patriotyczno-wojskowej, a nie partyjnej, w dodatku tak niejednoznacznej, jeśli chodzi o stosunek do kwestii narodowej. Niezbyt wiarygodnie musiało też wyglądać celebrowanie konspiracyjnych i martyrologicznych początków polskiego socjalizmu przez władzę, która w tym samym czasie internowała tysiące działaczy Solidarności i zmagała się z podziemnymi strukturami opozycji, masowo wydającymi nielegalną prasę i książki. Sto

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 31/2022

Kategorie: Opinie