Czemu służy obwinianie uboższych o zmiany klimatyczne i wytykanie im nieekologicznego stylu życia? Jak wygląda najbardziej szkodliwy dla planety, klimatu i środowiska naturalnego osobnik? Pewnie jeździ starym spalinowym samochodem, zajada się kanapkami z szynką, pali w piecu węglem, a w supermarkecie półkę z wegańskimi i bio-organicznymi smakołykami omija z pogardą. Na drugim biegunie jest oczywiście ekologiczna celebrytka albo influencerka, która nosi wyłącznie ubrania z przyjaznych środowisku tkanin, je tylko certyfikowane produkty, inwestuje w „zielone” fundusze i kupuje offset klimatyczny, gdy leci na sesję zdjęciową do Maroka albo na wakacje w Tajlandii. Ktoś taki z pewnością jest lepszy dla planety, prawda? Tak przynajmniej każe nam sobie to wyobrażać główny nurt debaty. Międzynarodowe korporacje i przemysł wydobywczy włożyły w ostatnich trzech dekadach sporo pracy w to, abyśmy tak właśnie myśleli o odpowiedzialności za zmiany klimatu i dewastację środowiska. Brudni, nieuświadomieni, bezmyślnie konsumujący biedacy są w tej opowieści przeciwstawieni czystym, świadomym i odpowiedzialnym wielkomiejskim zielonym elitom. Na tym obrazku brakuje oczywiście najważniejszego: firm, które wytwarzają te dobra konsumenckie, producentów energii i samego systemu gospodarczego. A decyzje, jak konsumujemy i z czego możemy zrezygnować, nie są podejmowane w próżni. Czy więc „niższe warstwy powinny żreć mniej mięsa” i przestać latać na wakacje? Właśnie dzięki tym sugestiom milionera Janusza Filipiaka – wygłoszonym w rozmowie przeprowadzonej przez dziennikarkę Agatę Kołodziej – spór o indywidualną odpowiedzialność za zmiany klimatu wybuchł w Polsce na nowo. Milioner uważa, że ktoś, kto montuje pompy ciepła, panele fotowoltaicznie i lata małym prywatnym samolotem (a nie rejsowym boeingiem), robi więcej dla walki ze zmianami klimatu niż przywołana przez niego „niższa warstwa” zajadająca się mięsem. Przy czym sam Filipiak oczywiście zalicza siebie do tej odpowiedzialnej grupy. Czy słusznie? Globalna przepaść Łatwo zgadnąć, skąd wziął się stereotyp mówiący, że biedni trują bardziej. W końcu rzeczywiście są takie rodzaje konsumpcji – jak jazda elektrycznym samochodem i montaż energooszczędnych rozwiązań w domu – które aż krzyczą „ekologia!”. A są takie, które kojarzą się jak najgorzej: tłuste jedzenie, jazda starym autem, zakupy w foliówce (a nie gustownej torbie hipsterce na ramię). Na te pierwsze najczęściej do niedawna było stać tylko bogatych. Na drugie uboższych. Ale teza, że to biedni w większym stopniu odpowiadają za emisję gazów cieplarnianych, jest od początku do końca fałszywa. Zbadał to niedawno zespół World Inequality Lab (Światowego Laboratorium Nierówności), a wyniki opublikowane zostały w obszernym raporcie rocznym. Wynika z nich nie tylko, że bogata Północ – USA i Europa – nadal emituje kilkakrotnie więcej gazów cieplarnianych do atmosfery niż reszta świata. To już dość znany fakt. Jednak, jak tłumaczyli to autorzy Bloomberga w swoim dziennikarskim raporcie, na podstawie tych danych: „okazuje się, że wskutek nierównej dystrybucji korzyści z globalizacji przez całe pokolenie, osobisty majątek w większym stopniu niż bogactwo narodowe odpowiada dziś za emisje. Postęp w walce ze zmianami klimatu oznacza więc konieczność ograniczenia śladu węglowego zamożniejszych spośród nas”. World Inequality Lab dowodzi nie tylko, że najbogatsze 10% społeczeństwa swoim stylem życia odpowiada za większe emisje per capita – co jest dość oczywiste. Jeśli ktoś lata prywatnym odrzutowcem, zatrudnia armię służących i utrzymuje dom z basenem, to w naturalny sposób będzie zużywał nawet kilkaset razy więcej zasobów niż przeciętny zjadacz chleba. Ale badacze WIL pokazują coś jeszcze: najbogatszy 1% społeczeństwa emituje globalnie więcej gazów cieplarnianych niż uboższa połowa świata! Słowem, cała ta „niższa warstwa”, o jakiej mówi Filipiak, razem wzięta i tak (choć jest wielokrotnie liczniejsza) emituje mniej niż najbogatsi z bogatych (których jest garstka). Prawidłowości te są tym prawdziwsze w krajach o dużych nierównościach społecznych, a więc i u nas. WIL pokazuje też, że w skali świata od 1990 r. emisje udało się ograniczyć wśród mniej oraz przeciętnie zarabiających mieszkańców krajów rozwiniętych. Czyli na przykład średnio zarabiającego Polaka albo Francuza. Ale to samo nie dotyczy najbogatszych – gdziekolwiek mieszkają – bo oni akurat żyją coraz rozrzutnej pod względem swojego wpływu na planetę. Kto zaciska pasa? Czy rezygnacja z jedzenia mięsa albo latania na wakacje jest sama w sobie aż takim złym pomysłem? Oczywiście nie. Wiemy,
Tagi:
Agata Kołodziej, amerykańscy oligarchowie, biologia, biznes, Bloomberg, chów przemysłowy, Coca-Cola, debata publiczna, dieta, Dow Chemical, dziennikarze, dzikie zwierzęta, ekologia, Elon Musk, Emma Pattee, Europa, Facebook, fauna Europy, fauna polski, Financial Times, fotowoltaika, Globalne Południe, gospodarka, influencerzy, internet, Janusz Filipiak, kapitalizm, klasy społeczne, konsumpcja, korporacje, Lewica, Maroko, mięso, Mobil, multimiliarderzy, natura, neoliberalizm, nierówności, niszczenie przyrody, Nowa Lewica, obyczaje, ochrona przyrody, oligarchia, parki narodowe, Pepsi, podziały klasowe, polityka tożsamości, praca w Polsce, pracownicy, pracownicy najemni, prasa, prawa pracownicze, prekariat, protesty pracownicze, przemysł spożywczy, przyroda, rezerwaty przyrody, rynek pracy, socjalizm, społeczeństwo, środowisko, środowisko naturalne, stara lewica, Tajlandia, turystyka, Twitter, USA, walka klas, weganizm, wegetarianizm, wolność prasy, wolność słowa, World Inequality Lab, zarobki Polaków, zmiana klimatu, związki zawodowe, związkowcy, zwierzęta, żywność










