05/2020

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Opinie

Nie dajmy się wrobić w IKE

Prywatyzacja kont emerytalnych będzie oznaczała przeniesienie ryzyka na przyszłych emerytów 30 grudnia do Sejmu wpłynął i został skierowany do pierwszego czytania rządowy projekt ustawy dotyczący przeniesienia środków z otwartych funduszy emerytalnych na indywidualne konta emerytalne. Ustawa ma wejść w życie 1 czerwca 2020 r. A to oznacza, że obywatele będą mieli zaledwie dwa – w dodatku wakacyjne – miesiące (od 1 czerwca do 1 sierpnia) na podjęcie decyzji o sposobie zabezpieczenia swojego bytu na emeryturze. Ustawa zakłada, że jeśli pracownik nie zdecyduje inaczej, jego środki zgromadzone w OFE zostaną automatycznie przeniesione na IKE. Zmniejsza to szansę na powierzenie ich Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych, który ma gwarancje państwowe i może zapewnić dożywotnią emeryturę oraz jej realną waloryzację. O tym, dlaczego przeniesienie środków z OFE na IKE stanowi pułapkę zastawioną na przyszłych emerytów, pisałem już w artykule „Oszustwo IKE” (PRZEGLĄD 22/2019). Domyślne automatyczne przeniesienie środków zgromadzonych w OFE na indywidualne konta emerytalne będzie oznaczało: a) pozbawienie w tej części przyszłych emerytów gwarancji dożywotniej emerytury, b) skierowanie środków gromadzonych na emeryturę na obciążony wysokim ryzykiem rynek kapitałowy zamiast ulokowania ich w najmniej ryzykownych zobowiązaniach skarbu państwa, c) uzależnienie wartości oszczędności emerytalnych od koniunktury na rynku kapitałowym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Skoczek na szachownicy pisowskich służb

Gen. Marek Łapiński, sekretarz stanu w MON, ma zostać nowym szefem Służby Wywiadu Wojskowego Kandydatura Marka Łapińskiego gładko przeszła przez sejmową Komisję ds. Służb Specjalnych, ma też aprobatę Kolegium ds. Służb Specjalnych, więc Łapiński czeka już tylko na podpis premiera Mateusza Morawieckiego. Nie powinno być z tym kłopotów, bo Łapiński to człowiek Mariusza Błaszczaka, ministra obrony i jednego z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. W końcu grudnia 2015 r., kiedy PiS na dobre objęło władzę, Łapiński, świeży emeryt pogranicznik w stopniu kapitana, nagle został komendantem Straży Granicznej. Wcześniej, jak ujawnił portal tvn24.pl, przez pięć lat był w dyspozycji komendanta głównego SG. Nie miał wyznaczonych obowiązków służbowych, nie musiał przychodzić do pracy, ale pobierał dyrektorską pensję. Posadę szefa pograniczników Łapiński zawdzięcza Błaszczakowi, który stał wtedy na czele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Na tym stanowisku Łapiński błyskawicznie awansował. Już pierwszego dnia dostał stopień majora. Dojście do szarży generalskiej zajęło mu zaledwie półtora roku. Jako komendant główny SG niczym szczególnie pozytywnym się nie wyróżnił. Przeciwnie, jeden z faktów kompromitujących Straż Graniczną za rządów Łapińskiego przypomniał nie tak dawno portal osluzbach.pl. Chodzi o słynną aferę z prostytutkami, z których usług kilka lat temu mieli korzystać

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

W najnowszym (5/2020) numerze Przeglądu polecamy

TEMAT Z OKŁADKI Koszmarnie drogie mieszkania Osoby, które stały się prywatnymi właścicielami mieszkań wybudowanych przez państwo w Polsce Ludowej, a w III RP kupionych za ułamek wartości, są w dużo lepszej sytuacji niż te, które dopiero wchodzą na rynek mieszkaniowy. I często oznacza to dla nich 30-letni kredyt za mieszkanie lub wydatek połowy pensji na wynajem kawalerki. Możliwość kupna mieszkania z bonifikatą, odziedziczenia lub posiadania go na własność była dla pokolenia polskiej transformacji, dzisiejszych 50- i 60-latków, wielką zapomogą od państwa, kapitałem i rodzajem buforu czy zabezpieczenia na trudniejsze czasy. Dzisiejsi młodzi dorośli uważają zaś, że mają „gorzej”, bo coraz częściej nie dostają mieszkań ani od państwa, ani od rodziców, lecz z tymi rodzicami mieszkają jeszcze po trzydziestce. To, co dla starszych jest niedojrzałością i niesamodzielnością młodych, dla nich samych jest wymuszonym przez sytuację na rynku pracy i mieszkań kryzysem mobilności społecznej. KRAJ Przez Procyka do sędziów Głośna sprawa Zenona Procyka, byłego prezesa spółdzielni mieszkaniowej Pojezierze uniewinnionego przez wszystkie instancje sądowe, nie bardzo nadawała się na symbol upadku wymiaru sprawiedliwości, ale jeden z elementów można było wykorzystać z korzyścią dla Lidii Staroń oraz pisowskiej propagandy. Chodzi o wątek „pani Basi”, usuniętej z lokalu spółdzielczego w październiku 1998 r.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Gwałt – najbardziej przemilczana zbrodnia wojenna

Laureaci Pokojowej Nagrody Nobla Denis Mukwege i Nadia Murad założyli fundusz dla ocalałych z gwałtów wojennych Podczas gdy polska prawica straszy „masową masturbacją dwulatków”, społeczność międzynarodowa poprzez symboliczną deklarację postanowiła uznać przemoc seksualną za zbrodnię, której nie można dłużej ignorować. Przejawem zmiany podejścia (przynajmniej na papierze) było przyznanie w 2018 r. Pokojowej Nagrody Nobla Denisowi Mukwege i Nadii Murad. Pod koniec października 2019 r. laureaci założyli fundusz pomocy dla ofiar przestępstw seksualnych, ze szczególnym uwzględnieniem gwałtów wojennych. Współczucie zamiast pomocy Denis Mukwege to kongijski ginekolog, który całe swoje życie zawodowe poświęcił pomaganiu ofiarom przemocy seksualnej. Do tej pory pomógł ponad 50 tys. kobiet. W 1999 r. na pustej działce w ubogiej dzielnicy na obrzeżach Bukavu we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga założył szpital Panzi. Początek działalności kliniki przypadł na II wojnę w DRK. Do dr. Mukwege trafiały pacjentki, których narządy zostały zniszczone na skutek gwałtów zbiorowych i brutalnego okaleczania miejsc intymnych np. bronią. Zespół szpitala Panzi opracował kompleksowe metody leczenia, które oprócz pomocy stricte medycznej zakładają też wsparcie psychologiczne. Przy szpitalu działa również zespół prawników. Denis Mukwege nie przestaje pomagać poranionym kobietom.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Samozwańczy szeryf na wojnie z sądami

Nic nam tak nie obrodziło jak sędziowie. Teraz prawie wszyscy są sędziami. Gdzie spojrzę, widzę ludzi, którzy osądzają sędziów i sądy. I lepiej od nich wiedzą, co i jak trzeba zrobić. Patrzę na ekipę Ziobry, dobraną według prostego schematu. Bezczelni, aroganccy, słabo posługujący się językiem polskim. Totalnie niekompetentni. Bo i gdzie mieliby się czegoś nauczyć, skoro pierwsza praca to wiceminister? Ziobro otworzył im taką ścieżkę awansu, że nie cofną się przed niczym, byle jak najdłużej utrzymać się w rządowej ekipie. Jego celem jest zbudowanie mitu szeryfów, którzy chcą zaprowadzić w Polsce porządek. Próbowali, ale siły zła, różne kasty i stare elity to zablokowały. Budują mit, na którym będą chcieli wrócić do władzy. Gdy rozpadnie się sztuczna konstrukcja zbudowana przez Kaczyńskiego, ludzie poupychani przez Ziobrę w sądach, prokuraturze, biznesie i mediach wyjmą gwiazdy szeryfa i ruszą do szturmu po władzę. Chyba że wreszcie skończy się pobłażliwość wobec polityków, którzy sprzeniewierzyli się prawu. Tę grupę zawodową może zmusić do myślenia kategoriami państwa i kodeksów tylko widok krat. Refleksja może przyjść, choć nie musi, gdy za kratami zobaczą znanych sobie polityków. Po pięciu latach rządów PiS i Ziobry w każdym obszarze sądownictwa jest gorzej. Chaos, do którego świadomie prowadzi ekipa, której Kaczyński

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Ocalenie Jasnej Góry

Niespodziewany atak czołgów radzieckich na Częstochowę sprawił, że żołnierze Wehrmachtu uciekli w popłochu Zalew ipeenowskiej propagandy sprawia, że tylko nieliczne osoby wiedzą, jak w styczniu 1945 r. uratowano sanktuarium na Jasnej Górze. W obszernej publikacji „Jasna Góra” (Wydawnictwo Dolnośląskie, 2001) Antoni Jackowski, Jan Pach i Jan Stanisław Rudziński drobiazgowo omówili przed- i powojenne losy centrum kultu maryjnego, pominęli jednak cały okres okupacji. Bogaty, kilkusetstronicowy opis tego czasu można znaleźć w niskonakładowym wydawnictwie zakonu paulinów z 1991 r., „Jasna Góra w latach okupacji hitlerowskiej” pióra o. Janusza Zbudniewka ZP. Obietnice Franka i Himmlera Hitlerowscy bonzowie licznie odwiedzali Jasną Górę. Jako pierwszy 4 listopada 1939 r. pojawił się tam minister spraw wewnętrznych Wilhelm Frick. Gubernator Hans Frank odwiedził sanktuarium dwukrotnie w 1940 r. Po raz pierwszy 25 lutego, a potem z całą rodziną 17 września. Przy okazji zapewnił ojców paulinów o gotowości służenia pomocą, gdy znajdą się w potrzebie. Podobną obietnicę złożył 27 października 1940 r. Heinrich Himmler, szef całego aparatu terroru, mającego na sumieniu śmierć polskich księży w obozach koncentracyjnych. W samym Dachau zginęło ich 846. W klasztornej dokumentacji znajduje się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Bestseller z Auschwitz

Popularność „Tatuażysty z Auschwitz” sprawiła, że obóz w tytule stał się kluczem do komercyjnego sukcesu Rzutem na taśmę wydano w tym roku „Położną z Auschwitz”, a zaraz też „Bibliotekarkę z Auschwitz”, w ostatnim zaś czasie „Tajemnicę z Auschwitz”, „Sekret Elizy. Auschwitz. Płatna miłość”, „Anioła z Auschwitz” i „Kołysankę z Auschwitz”. Kilka dni temu do księgarń trafiła także kontynuacja „Tatuażysty z Auschwitz”, czyli „Podróż Cilki”. Machina ruszyła – historyzujące powieści z obozem zagłady stały się gwarancją zysku, bez względu na ich wartość merytoryczną, językową, ale również bez względu na delikatność samego tematu. Autentyczność „Tatuażysty z Auschwitz”, którego autorka Heather Morris opisuje jako opartego „na w pełni prawdziwej historii”, zakwestionowało Centrum Badań Muzeum Auschwitz. Powieść przedstawia losy więźnia Lale Sokołowa, który zajmował się tatuowaniem innych osadzonych. W listopadowym numerze magazynu „Memoria” Wanda Witek-Malicka z Centrum Badań wylicza błędy w opowieści o Sokołowie. Nie zgadza się numer obozowy, jaki według autorki nosiła Gita Furman, żona Sokołowa. Trasa transportu miała być wzięta ze współczesnej wyszukiwarki połączeń kolejowych. Błędnie miał być podany numer bloku więźnia. Jednak największą wątpliwość budzi opisana w książce relacja seksualna pomiędzy kierownikiem obozu, SS-Obersturmführerem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Vlad is not dead

Leży, udaje truchło, a wokół niego roi się od antropologów, kulturoznawców, historyków i krytyków filmowych. „Dokądkolwiek pójdziemy, będzie zawsze szedł za nami”, napisał o wampirze Aleksander Dumas. Miał na myśli uniwersalny i wyjątkowo żywotny przesąd, który od stuleci przemawia do masowej wyobraźni jako coś w rodzaju operowego mitu, przegiętego literackiego toposu. Dlaczego to właśnie „Dracula” Brama Stokera jest jednym z najchętniej adaptowanych horrorów wszech czasów? Od kultowego „Nosferatu. Symfonia grozy” – jednego z najważniejszych filmów niemieckiego ekspresjonizmu w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua, przez „Draculę” Francisa Forda Coppoli – najbardziej stylowy horror lat 90., aż po miniserial „Dracula”, który w ostatnich dniach wzbudza kontrowersje wśród odbiorców platformy Netflix. O tym kulturowym fenomenie powstały niezliczone naukowe opracowania. Na polskim gruncie jednym z najważniejszych jest oczywiście „Wampir. Biografia symboliczna” Marii Janion. Autorka bada nie tylko elementy folkloru i XIX-wiecznej kultury masowej, ale również XX-wieczny pop i kulturę wysoką, w której Nosferatu ma istotne miejsce. Nie zawsze bowiem przejawia się w formie „kiczowatej straszności”, jaką znamy z telewizyjnych produkcji klasy C, gdzie obok „Zabójczych ryjówek” i tureckich „Gwiezdnych wojen” zawsze znajdzie się jakiś wampir. Netflixowy „Dracula” jest postmodernistycznym tyglem, w którym znalazło

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Powrót krwawej niedzieli

Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej obudziło demony walk na irlandzkiej granicy Na większości dostępnych w internecie zdjęć wygląda jak typowa przedstawicielka swojej generacji. Lekko kręcone, krótko ścięte włosy, gniewne spojrzenie, czarna, skórzana kurtka, założony od niechcenia beret. Żadnych stereotypowo kobiecych elementów ubioru. Dolours Price, najsłynniejsza bojowniczka Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA) i jedna z najniebezpieczniejszych postaci konfliktu nazwanego The Troubles – starć Irlandczyków z brytyjską administracją o kontrolę nad obejmującym północ wyspy Ulsterem. Dla wielu irlandzkich radykałów ociera się o świętość. Zwana Joanną d’Arc irlandzkiej wojny domowej, była jedną z architektek zamachu na budynek Centralnego Trybunału Karnego Anglii i Walii w Londynie w 1973 r. Atak był rewanżem za krwawą niedzielę – desant brytyjskich spadochroniarzy na pokojową demonstrację w Londonderry. W wyniku eksplozji bomby ukrytej w samochodzie zaparkowanym przed gmachem rannych zostało ponad 200 osób, jedna zmarła na skutek komplikacji. Proces Dolours Price, przeprowadzony rok później wręcz pokazowo w refektarzu średniowiecznego zamku Winchester w Anglii, razem z wyrokiem dożywocia miał być przestrogą dla irlandzkich partyzantów. Dolours Price zmarła w 2013 r., w wieku 62 lat. Z wyroku odsiedziała niewiele, otrzymawszy akt

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Dla dobra dziecka

Większość dzieci w pogotowiach opiekuńczych to ofiary alkoholu, pitego przez matki w ciąży i po urodzeniu Wczesne przedpołudnie. Przez szerokie drzwi balkonowe do jadalni wpadają promienie słońca. Rozświetlają duży stół, przy którym mogą się zmieścić wszyscy mieszkańcy tego domu. A jest ich czternaścioro. Zdarza się, że przez chwilę więcej, ale bywa i mniej. Dom Dzieci w Pęcherach w powiecie piaseczyńskim jest placówką interwencyjną. Tymczasową przystanią dla dzieci, które nie mogą być w rodzinie. Andrzej siedzi na kanapie. Nasunął na głowę kaptur bluzy, tak że nie widać twarzy. W dłoniach smartfon. Odpowiada na dzień dobry, nie podnosząc głowy. Zbuntowany 13-latek. Jego młodszy brat Michał reaguje spontanicznie. Dwulatek pozwala wziąć się na ręce Anecie Piliszek, dyrektor Centrum Administracyjnego Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych w Pęcherach, a nawet tuli się do niej. Jest mile zaskoczona, że chłopiec zrobił się taki wesoły i ufny, bo kiedy dwa dni temu rodzeństwo zostało przywiezione do ośrodka, maluch na obcych reagował płaczem. Oderwany nagle od rodziców stracił poczucie bezpieczeństwa. Co dalej będzie z braćmi, zdecyduje sąd. Na tę decyzję będą czekać właśnie tu – w domu interwencyjnym. Podobnie jak dwanaścioro pozostałych mieszkańców. Uwaga, dziecko! Tak zwane pogotowia opiekuńcze powstały po to, by o każdej porze dnia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.