42/2016

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Reportaż

Marek w starciu z morzem

Ludzie przychodzą tylko po to, żeby zobaczyć, jak wygląda ktoś, kto właśnie kogoś stracił Mirela liczy wszystkie minuty, urywki chwil, które mogłyby jej Marka uratować. Gdyby nie facet w sklepie, gdyby nie latawiec. Być może nigdy by tego chłopaka nie spotkali. A teraz, gdyby tylko mogła pójść do Hadesu, toby po Marka poszła. * 20 lipca 2015 r., wakacyjny poniedziałek. Gąski koło Mielna. Ponad 521 km od rodzinnej wioski. Sześć godzin jazdy drogą S3. Dochodzi 13.00. Leniwa godzina, taka na sjestę, zwłaszcza że pogoda grymaśna, jesienna. Pierwszy dzień po ulewach i silnym wietrze. Pierwsze chwile, kiedy można wyjść na plażę. Morze od świtu jest wzburzone. A wczesnym popołudniem wścieka się już na dobre. Bije falami o brzeg tak mocno, że spacerujący od strony Sarbinowa Marek, jego żona Mirela i córka Gosia nie słyszą własnych słów. Wszędzie czerwone flagi. Najwyższy alert pogodowy, zakaz kąpieli. Fale zagrażające zdrowiu i życiu. Poza kilkoma drepczącymi brzegiem śmiałkami nikt nie odważa się nawet do nich zbliżyć. Na wyznaczonym, strzeżonym kąpielisku „Gąski 210” od ul. Latarników dużo spacerowiczów. Robią zdjęcia, kręcą filmy. Patrzą na ponadmetrowe fale z nieskrywanym podziwem, jakby z ekscytacją. Zbyt wysokie, żeby człowiek dał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Biedroń tour

Dobry samorządowiec to pracuś. Znany mieszkańcom. A dobry polityk? Nad Wisłą to gość znany z telewizji. Czy Robert Biedroń, prezydent Słupska, jest dobrym samorządowcem? W rankingach niektórych mediów jest lokowany wśród najlepszych. A jak go widzą w Słupsku? Powitanie po wyborze miał królewskie. Wielkie nadzieje i jeszcze większa ciekawość, jak to w Słupsku teraz będzie. Miasto nie miało przecież szczęścia do włodarzy. Długi, zaniedbania i marazm. Wraz z Biedroniem do Słupska miał trafić wielki świat. Nie trafił. Na pociechę słupszczanom zostało śledzenie podróży prezydenta Biedronia. W dwa lata zaliczył kilkadziesiąt miast na świecie. Od Las Vegas przez Amsterdam, Paryż, Londyn po Ankarę i Tbilisi. Lubi też podróżować po kraju. Siedem miesięcy na delegacjach służbowych to piękny sen niejednego urzędnika. Biedroń nie śni. Po prostu lata. I jeździ. 88 tys. km w dwa lata. Chyba Słupsk jest dla niego za mały. Użeranie się z radnymi i mieszkańcami to zbyt nudne zajęcie dla kogoś, kto mierzy znacznie wyżej.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Tam, gdzie życzenie kobiety jest prawem

Bezpieczna, legalna i rzadka – tak o aborcji w swoim kraju mówią Szwajcarzy Podczas gdy Polki masowo wychodzą na ulicę, sprzeciwiając się dalszemu zaostrzaniu prawa aborcyjnego, Szwajcarki tę batalię mają już za sobą. Tu walka o liberalizację odbywała się nie na ulicy, ale poprzez zbieranie podpisów pod projektami ustaw, w kampaniach przed referendami i nad urnami do głosowania. Podobnie jak w przypadku praw wyborczych, które Szwajcarki wywalczyły dopiero w 1971 r., był to długi proces. W trzech kolejnych referendach z lat 70. i 80. liberalne projekty ustaw były odrzucane. Za to w 2002 r. głosujący wyraźnie opowiedzieli się za pozostawieniem decyzji kobietom. Niemal trzy czwarte było za dopuszczeniem aborcji na życzenie do 12. tygodnia ciąży. Od momentu wprowadzenia w życie liberalnej ustawy liczba usuwanych ciąż regularnie spada. Za tym sukcesem stoi edukowanie społeczeństwa, powszechna, choć nieobowiązkowa, edukacja seksualna w szkołach, dostępność i powszechność środków antykoncepcyjnych. A także dostępna bez recepty pigułka po stosunku. – Szwajcaria jest dość liberalna obyczajowo. Była jednym z pierwszych krajów na świecie, które pokazały prezerwatywy na billboardach w kampaniach przestrzegających przed AIDS i HIV. Ważna jest edukacja seksualna, a tę dzieci zaczynają czasem już w przedszkolu. Oczywiście podczas zajęć dostosowanych do ich rozwoju i wieku – wskazuje dr Gesine Fuchs,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Ludwik Stomma

Jan bez Ziemi

19 października mija 800. rocznica śmierci Jana bez Ziemi, syna Henryka II i od 1199 r. króla Anglii. George Gordon Coulton („Panorama średniowiecznej Anglii”, Warszawa 1976) pisał o nim, że udawał człowieka spokojnego i zrównoważonego, w rzeczywistości był jednak nerwusem, który przegrywając w szachy, próbował w pasji roztrzaskać przeciwnikowi głowę szachownicą, nie znosił sprzeciwu i nie tolerował w najbliższym otoczeniu ludzi choć trochę inaczej myślących. Słynny George Macaulay Trevelyan dodaje zaś surowo („Historia Anglii”, Warszawa 1963): „Jan był człowiekiem szczególnie nadającym się do wywołania ruchu oporu konstytucyjnego. Z natury fałszywy, samolubny, stworzony do tego, by być znienawidzonym, wykazywał upór i taktyczną pomysłowość w realizacji swych planów, nie posiadał jednak zmysłu szerszej strategii politycznej i daru przewidywania”. Chociaż skarb cierpiał na notoryczny brak pieniędzy, snuł ogromne, kosztowne plany i rozdzielał hojnie obietnice i przywileje. O sprawiedliwość się nie troszczył, a sądy i prawa uważał za zawady podkładane mu złośliwie przez nienawistników. Kościoła w gruncie rzeczy nie znosił, lecz w każdej grożącej konfrontacją sytuacji tchórzliwie się wycofywał, a nawet był bardziej katolicki, niżby tego odeń wymagano. Jak wtedy, gdy ukorzył się przed Innocentym III, proklamując Anglię i Irlandię lennami papieskimi. Coulton przytacza pyszną anegdotę,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Aktywność odmładza

Medycyna przeciwstarzeniowa koncentruje się nie na leczeniu, lecz na profilaktyce Menopauza to nie koniec świata – jeżeli podejdziemy do niej konstruktywnie i potraktujemy jak nowy, ciekawy etap życia. Pomoże nam w tym filozofia medycyny przeciwstarzeniowej, która koncentruje się nie na leczeniu, lecz na profilaktyce, ucząc kobiety prozdrowotnych zachowań i pozytywnego myślenia. – Menopauza jest okresem, w którym trzeba nareszcie zadbać o ciało i psyche – mówi dr n. med. Agnieszka Frankel, lekarz medycyny przeciwstarzeniowej z Katowic, która wiedzę na temat antyagingu zdobyła m.in. pod auspicjami World Society of Anti-Aging Medicine oraz Institute for Integrative Nutrition. – Żaden resweratrol (organiczny związek chemiczny, bardzo skuteczny przeciwutleniacz – przyp. B.J.) nam nie pomoże, jeśli się nie ruszamy, zdrowo nie odżywiamy i nie ma w nas radości. Jednak dolegliwościom, które pojawiają się wraz z menopauzą, zaprzeczyć się nie da. Co robić, kiedy mamy uderzenia gorąca, serce wali jak młotem, zaczynają nas oblewać poty, dopadają lęki, bezsenność i depresja? A w dodatku spada poczucie własnej wartości, bo z każdą zmarszczką czujemy się mniej atrakcyjne? Najważniejszy ruch – Najpierw uśmiech na twarzy, wdech i wydech – zaleca dr Frankel pacjentkom. Podkreśla, że w tym okresie szczególnie ważny jest wysiłek fizyczny, który nie tylko przyśpiesza spowolniony

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Brunatny Bayern

Nazistowski rozdział w historii kultowego klubu piłkarskiego Korespondencja z Monachium Zwiedzając muzeum Erlebniswelt na stadionie Allianz Arena, wierny kibic Bayernu Monachium przeżywa ekstazę. Światło w pomieszczeniach jest zwykle nieco przyciemnione, za to w witrynach błyszczą liczne puchary, obok wiszą tablice informacyjne i ekrany, na których przesuwają się obrazki upamiętniające chwile chwały legendarnego klubu. Piłkarze Bayernu 26 razy zapewnili sobie tytuł mistrza Niemiec, 17 razy zdobyli Puchar DFB i pięć razy wygrali Ligę Mistrzów. Na każdym kroku widzimy zastygłych w heroicznych pozach bohaterów, bez których wszystkie te sukcesy byłyby niemożliwe: Franz Beckenbauer, Uli Hoeness, Sepp Maier, Gerd Müller, Thomas Müller, Roy Makaay, Robert Lewandowski. Lwia część wystawy skupia się na niełatwych początkach założonego w 1900 r. klubu. Bayern potrzebował bowiem jeszcze kilku lat, żeby się rozpędzić. Pierwsze krajowe mistrzostwo uzyskał w 1932 r., kilka miesięcy przed objęciem władzy przez Hitlera, a prawdziwy okres świetności piłkarzy znad Izary miał przypaść dopiero na lata 70., wraz z rosnącym potencjałem reprezentacji RFN. Niepozorny kącik w stadionowym muzeum poświęcony jest także historii klubu w mrocznych latach 1933-1945. Widnieje nad nim czerwony napis „Gorzkie lata, trudne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Pamiętajmy, żeby nie wróciło

„Wołyń” to film nadziei. Trafi do ludzi, którzy o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich nie wiedzieli prawie nic Najwspanialszy film – a takim jest „Wołyń” – to jednak nie rzeczywistość. W kinie w najdrastyczniejszych momentach można zamknąć oczy, można w chwilach grozy złapać za rękę sąsiada, można odwrócić wzrok od ekranu, zobaczyć widownię i uświadomić sobie, że to tylko kino, a to, co na ekranie, tak naprawdę nas nie dotyczy. Można. Ale ten film nie pozwala widzowi odgrodzić się od ekranowego obrazu. Jest zbyt prawdziwy. Inaczej jednak patrzą nań ci widzowie, dla których ludobójstwo pokazywane w filmie jest zupełną nowością lub wypadkami znanymi dotychczas jedynie z literatury (niskonakładowych wydań wspomnieniowych) czy nawet rodzinnych opowieści, a inaczej ci, którzy ten czas przeżyli i wszystko, co widzą na ekranie, jest ich prawdziwym życiem, którego wspomnienia kultywowali przez ponad 70 lat. Przeżywanie tego filmu zależy również od osobowości. Wielu roniło szczere łzy, wielu przeżywało ten dramat nieomal tak, jakby to był realny Wołyń tamtych lat. Ja poczułam się jakaś inna. Dla mnie było to tylko kino, które – mimo całej maestrii – nie przebiło prawdziwych wspomnień, chociaż kilka scen było jak żywcem wziętych z mojego życia. Ale wtedy wszystko działo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Gimnazjalne być albo nie być

W Polsce powstały silne grupy interesu, dla których gimnazja to żyła złota lub co najmniej deska ratunku Przed ponad 15 laty, kiedy działająca z niezwykłym rozmachem ekipa Jerzego Buzka wśród kilku reform, które miały zbawiennie odmienić nasz kraj, wprowadziła także reformę szkolnictwa, przestrzegałem przed powołaniem do życia gimnazjów. Czy się myliłem? Czas, niestety, przyniósł w całej rozciągłości potwierdzenie moich przewidywań. Każdy, kto w miarę obiektywnie przygląda się naszemu szkolnictwu i ocenia jego najnowsze dzieje, nie ma wątpliwości. Gimnazja mają w ocenie większości Polaków jak najgorszą opinię. Historia powstania i „rozkwitu” tej niewydarzonej szkoły jest świetną ilustracją nieudanych reform. Dokonano jej według wypróbowanej zasady: jeśli nie wiesz, co robić, rób reformę. W szkolnictwie zasada ta gwarantuje powodzenie lub co najmniej spokój na długie lata. Bo tyle trzeba, aby pojawiły się ewidentne skutki nieprzemyślanych i błędnych decyzji. A tymczasem zawsze można liczyć na włączenie się do gry różnych sił, które będą żywo zainteresowane utrzymaniem status quo. Tak właśnie stało się z gimnazjami. Dyskusja o sensie ich powołania i dalszego istnienia przybiera charakter daleki od rzeczowości. Nie idzie tu już ani o los młodzieży wpędzanej w ten przedziwny układ, ani o racjonalne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Festiwal jednego dyrektora

Spotkania teatrów jednego aktora organizowane przez Wiesława Gerasa to fenomen na skalę europejską Wiesław Geras – od 50 lat organizuje spotkania teatrów jednego aktora 17 października 1966 r. we wrocławskiej Piwnicy Świdnickiej, wówczas Klubie Młodzieży Pracującej ZMS, rozpoczął się przegląd teatrów jednego aktora, którego organizatorem i inicjatorem był szef klubu Wiesław Geras. Pół wieku później, 17 października 2016 r., we wrocławskiej Piwnicy Świdnickiej, dzisiaj restauracji, rozpoczną się 50. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, których dyrektorem artystycznym jest Wiesław Geras. Fenomen na skalę europejską. Nazwa przeglądu była dość nowa. Termin teatr jednego aktora wprowadził parę lat wcześniej Ludwik Flaszen, opisując spektakle Wojciecha Siemiona ze Studenckiego Teatru Satyryków. – Impuls szedł z STS – powstało tam kilka ważnych spektakli jednoosobowych, począwszy od „Wieży malowanej” (1959) i „Zdrady” (1961) Wojciecha Siemiona. Siemiona gościłem w toruńskim klubie Iskra, którym wcześniej kierowałem, i już wtedy badałem możliwości zorganizowania przeglądu spektakli jednoosobowych. Twoja propozycja nie została wówczas przyjęta. – Widocznie nikt się nie spodziewał, że pojawi się tyle nowych monodramów. Klub Iskra mieścił się po sąsiedzku, obok Teatru im. Wilama

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Się

Bronkę Nowicką trawi obsesja automatyzmu naszej egzystencji Publiczność literacka trawi właśnie tomik 44 mikroesejów Bronki Nowickiej „Nakarmić kamień”. I to jest osobna przyjemność. Poezja czysta, skondensowana. Tylko czy myśmy już czegoś podobnego nie trawili kilka dziesiątków lat wcześniej? Skrzydlata statuetka i suma 100 tys. zł przypadły debiutantce (rocznik 1974), ale tylko literackiej. Bo ta radomszczanka, absolwentka łódzkiej Filmówki i krakowskiej akademii sztuk pięknych z sukcesami reżyserowała już w teatrze, choćby w Częstochowie. Dla telewizji robiła przez dwa sezony reality show „Superniania”. Spełniała się też w najnowszych technikach audiowizualnych – do działań artystycznych potrafiła zaprząc nawet tomograf. I cały czas kołysała w sobie przekonanie, że odgrywa w życiu rolę napisaną przez kogoś innego. Temu przekonaniu dała upust w literaturze. Katalogowanie obsesji Bronka Nowicka dostała nagrodę za katalogowanie obsesji. Wychwyćmy te, które wydają się notoryczne. Bronkę trawi obsesja automatyzmu naszej egzystencji. Weźmy ciało – radzi sobie doskonale bez naszych instrukcji: „…samo się oddycha i samo śpi, oczy wiedzą, co robić, by się zamknąć”. Co poetka puentuje gorzko: „W zasadzie jesteś sobie potrzebna prawie do niczego”. Więcej – to, co dookoła nas, też rozgrywa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.